widgeo.net

środa, 30 listopada 2011

w "andrzejki"


Praca skończona… zlecenie wykonane. Z powodzeniem i zadowoleniem ogromnym klienta,-  a o to przede wszystkim chodzi. Niestety rzemiosło z którego usiłuję żyć, jak zawsze…- bo tak było przez wieki, nie należy do intratnych a przede wszystkim za życia twórcy. Tak więc pozostaje trwać w błagalnej wobec Stwórcy pozie na kolanach,- o nowe zlecenia. Na stole z jednej strony kasa za pracę,- z drugiej rachunki przyniesione ze skrzynki pocztowej. W kuchni pusta lodówka… w pokojach przykręcone grzejniki w geście oszczędności na cieple. Za oknem w miarę ciepła jesień… ale króciutkie dni i konieczność pożerania sporej ilości energii elektrycznej. Szczęściem kończy się fatalny w moim życiu rok… nadchodzi jednak wielka niewiadoma, co w następnym. Jeszcze większe zaciskanie pasa zafundowane nam przez rządzących i horrendalne podwyżki cen mediów. Andrzejki!!!... Andrzejki spędzam w domu i to nie przy wesołym wróżeniu, ale w kiepskim nastroju przypominającym depresję. Nie wiem czy to brak światła, czy natłok kłopotów,- jednak nijak nie mogę wykrzesać w sobie odrobiny radości i optymizmu. No i znów usłyszę, że pesymistyczne spojrzenie na wszystko… że wpisy przypominają narzekania psychopatki, ale do cholery, od tego mam to czarodziejskie miejsce, żeby wylać wszystko co mnie boli. Znów nie spałam dziś w nocy. Rano rozmawiałam z klientem półprzytomna i czekałam na moment w którym wyjdzie, a ja będę mogła choć na chwilę się zdrzemnąć. Wiem… i wierzę w to, że losy potoczą się w sposób,  jaki jest mi przeznaczony. Tak już jest na świecie… i tak naprawdę mamy bardzo mały wpływ na to, co będzie się działo. Ciągle wierzę… ciągle mam nadzieję, że przyjdzie moment,- w którym jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko zmieni się na lepsze i spełni się chociaż maleńka cząstka moich marzeń. Tak… Słyszę szepty, że nadzieja umiera ostatnia. Mam ją jeszcze… i daj Boże,- żeby odeszła po mnie.
                                  



niedziela, 27 listopada 2011

nasz kraj...


Oto Polska, która potrafi zszokować świat… to tytuł artykułu na stronie
I tak właściwie to niewiele wypunktowano. Gdybyśmy zebrali wszystkie absurdy i „dziwności” naszego kraju zebrałoby się tego sporo.
Ktoś mądry kiedyś napisał...Oto znajdujemy się w świecie absurdu. Kraj w którym co piąty mieszkaniec stracił życie podczas II wojny światowej, którego jedna piąta narodu żyje poza granicami i w którym co trzeci mieszkaniec ma 20 lat .Kraj brutalnie oderwany od wiekowych tradycji, który odbudował swoją stolicę wg obrazów Canaletta, a Stare Miasto odtworzył jak nowe... Kraj, który ma dwa razy więcej studentów niż Francja a inżynier zarabia tu mniej niż przeciętny robotnik...Kraj- gdzie człowiek wydaje dwa razy więcej niż zarabia… gdzie przeciętna pensja nie przekracza(!!) ceny trzech par dobrych butów. Gdzie jednocześnie nie ma ( ??? ) biedy a obcy kapitał pcha się drzwiami i oknami...Kraj w którym  koncesjami rządzą monopoliści.... Kraj, w którym cena samochodu równa się trzyletnim zarobkom a mimo to trudno znaleźć miejsce na parkingu. Kraj w którym otrzymanie paszportu do niedawna graniczyło z cudem a mimo to 3,5 mln obywateli rocznie wyjeżdżało/-a na wczasy za granicę... Jedyny kraj bloku socjalistycznego w którym obywatelowi wolno posiadać dolary, choć nie wolno ich kupić ,czy sprzedać poza bankami i kantorami. Cudzoziemiec musi tu zrezygnować z jakiejkolwiek logiki, jeśli nie chce stracić gruntu pod nogami....Kraj w którym z kelnerem można porozmawiać po angielsku… z kucharzem po francusku… a z ministrem lub jakimkolwiek urzędnikiem państwowym tylko za pomocą tłumacza...Kraj pełen absurdów!!!!!Pytanie tylko jak długo jeszcze będziemy się dawać prowadzić na smyczy .Pora się obudzić!!!
Podpisaliśmy jakiś czas temu cyrograf z diabłem… i teraz mamy coraz bardziej wysterylizowane przepisy. Ta karczma Rzym się nazywa… A to plonuje tym, że im bardziej septyczne stwarza się warunki człowiekowi robi się z czasem coraz bardziej odporny. Wcześniej przecież jakoś nikt nie umierał z powodu wody jaką piliśmy… mleko nie było zatrute bez białych kafelek  w oborach. Kraj ciągłych zmian… i to najczęściej na gorsze… Kraj, który już właściwie nie jest naszym krajem. Konserwatywna?... TAK- konserwatywna. I kochająca tą swoją ojczyznę wyjątkowo.
BYCIE PTAKIEM - to nie tylko kwestia posiadania skrzydeł. To przede wszystkim kwestia mentalności. (Sławomir Mrożek)




środa, 23 listopada 2011

telegraficznie...


Zlecenie realizuje się nadspodziewanie dobrze. Sprawy urzędowe pchnięte… teraz tylko czekać. Rachunek za energię elektryczną imponująco duży (cóż za wzięte trzeba płacić). W lodówce tylko to, co najpotrzebniejsze. Obiady byle-jakie. Samopoczucie zależne od pogody… nastrój chyba także. Sprawa dodatkowego zatrudnienia niewyjaśniona. Perspektywy,- zgodnie  z wygrażaniem się premiera-nieciekawe. Eksterminacja i selekcja schorowanego i starego narodu- trwa. Niech żyje wolność i swoboda dla ekipy rzadzącej.
To tyle w skrócie.
A tak w ogóle to czy istnieją jeszcze telegramy?!





poniedziałek, 21 listopada 2011

dobranoc...


Dobranoc dzisiejszy dniu…
Nastroju jesienny dobranoc…
Włosom sklejonym potem i brudnym rękom-dobranoc…
Dobranoc sąsiadce wracającej z psem…
 I dobranoc myślom natrętnym…
Szept rozmowy z Bogiem na dobranoc i szelest anielskiego skrzydła…
I ten ból… który nie przemija, choć codziennie żegnam go - DOBRANOC




niedziela, 20 listopada 2011

domowo...

Piętrzące się kłopoty pomalutku pakuję w worki. Próbowałam… lecz nie mam wpływu na problemy w rodzinie. Mogę podpowiedzieć… poradzić… wymyślać wyjścia. Tylko to. Przynajmniej na razie. W tej chwili usidlam to- co mogę… więc problemy domowe. Problem, który pojawił się w ostatnich dniach chyba wyolbrzymiłam. Czas przytłumił emocje. Być może jest już jego koniec bądź okupimy go z Długim, jeszcze lekką nerwówą. „Urodziłam” dziś w bólach tarczę przeciw problemowi staremu… istniejącemu tylko dlatego,- że głupiej babie w urzędzie nie chciało się przeczytać pisma. Swoją drogą niefrasobliwość urzędnicza jest zaskakująco żenująca. Na horyzoncie pojawiła się znów stara sprawa, która wisząc w powietrzu sprawiła… iż właściwie o niej zapomniałam. Przestałam po prostu przejmować się stadem skorumpowanego „towarzystwa wzajemnej adoracji” i odpuściłam sobie nie tylko działania ale zajmowanie się nią wogóle.  Wróciła… i to w dobrej tonacji. Było mi niezmiernie miło,- gdy dowiedziałam się jak bardzo ludziom brak mojej pracy… i walczą o mnie jak lwy na arenie.
Doszłam już także do siebie po chorobie i pobycie w szpitalu. I myślę tak sobie,- że może cichnie burza z jaką walczę… i nowy rok przywita nas już ciszą i słońcem. Umiarkowanym słońcem… bo w cuda nigdy nie wierzyłam.
Dziś zaczynam realizację zlecenia. Po nim- będzie kasa na materiały, więc wezmę się za własne pomysły, bo bardzo potrzebuję odskoczni od rzeczywistości. Będzie jeszcze jedna kopia „Pocałunku” Klimta i koncepcja z kamykami. Zima,- to dobry czas na pracę. Choć dni krótkie i światło marne- chłód na dworze trzyma w domu i jest czas na utopienie siebie w pasji. Muszę olać obowiązki domowe. Ciągnie mnie do pędzli i potrzeby innego świata. Ramy rzeczywistości, jakie przekraczam przy tworzeniu, to coś- czego nie da się opowiedzieć. To jak zatracenie się w oglądanym filmie i przeżywanie treści wraz z postaciami koncepcji. Jak narkotyk zmienia barwy świata i niweczy odczuwanie bólu i strachu. To miejsce gdzie można wszystko. Ranić… uzdrawiać… uśmiercać i ożywiać. Można krzyczeć obrazem i chować w nim swoje niepokoje. Zmieniać pory roku i zalewać pustynię potopem. Nie!- nie oszalałam. Tak odczuwam… Tak jest jak tworzę.  Nie mam tu granic. Mogę wylać z siebie cały gniew nie raniąc nikogo. Mogę zostawiać zło, jakie noszę w sobie- nie czyniąc krzywdy. W miejscu tym nie słychać obraźliwych słów. Tu brzmi albo śmiech…- albo płacz. Tu matka śpiewa dziecku kołysankę… bądź jęczy zranione zwierzę. Wyrzucić można z siebie kolor nastroju… i zmieniać go wraz z upływem czasu. Tylko tu… nigdzie indziej w świecie realnym.
Poranna kawa i smutny krajobraz za oknem. Koniec listopada to najbrzydsza część jesieni. Niedługo spadnie śnieg i zrobi się bardzo zimno. Grzejniki pójdą na full i zaczną marznąć nóżki. Nie przytulę się do Ciebie, bo staram się o Tobie zapomnieć. Staram się już tak od wielu lat.



sobota, 19 listopada 2011

rozważania o życiu iśmierci...

Ortotanazja - zaniechanie dalszego sztucznego podtrzymywania życia pacjenta będącego w  stanie agonalnym.
W dobie postępu nauk medycznych… nowoczesnych środków leczenia i zapobiegania chorobom,- niezwykle aktualnym jest pytanie dotyczące uporczywego podtrzymywania życia osób, które nie rokują szans na przeżycie… a przynajmniej w ocenie dzisiejszego stanu medycyny. Medycyna to i już prawo. Temat kontrowersyjny i trudny do jednoznacznego pokonania. Bliski eutanazji zwłaszcza w sytuacji, gdzie ograniczone kosztami możliwości stosowania podtrzymywania „wątpliwego”  życia stawiają często personel medyczny przed trudnym wyborem odłączenia już podtrzymywanego „życia” dla życia…- które na powrót do naszego świata ma więcej szans. Używając w tym wypadku określenie ŻYCIE… często używam codzysłowia. Bo jakże nazwać życiem, egzystowanie organizmu, za którego urządzenia wykonują wszystkie życiowe funkcje. Przypadku… w którym, nieżyje pień mózgu… a utrzymywanie krążenia i innych funkcji, to tylko powstrzymywanie rozkładu tkanek. Wydłuża to tylko wegetację, nie przypominającą życia ludzkiego. Z punktu emocjonalnego… inaczej do tematu podchodzimy my…- inaczej personel medyczny. Nawet… gdy w temat wchodzą najbliżsi lekarza czy pielęgniarki. Kwestia to przede wszystkim świadomości, istniejącej między innymi na podstawie doświadczeń w pracy. Nie poruszam tu wątka kryminalistycznego… w którym wchodzić w grę może sprawa transplantologii… kwestia finansowa, kosztów utrzymania takiej procedury czy „pozbycia” się niewygodnej osoby. Nie zamierzając przemieszczenia się ze strefy słonecznej do strefy cienia,- wydałam już dyspozycje dotyczące mojej osoby. Życie jest aż… ale tylko życiem, w które wpisane są urodziny i śmierć. Lęk przed nią… jest tylko lękiem przed nieznanym i przed ewentualnym pozostawieniem czegoś… co nam służyło i było „fajne”. Wyrażenie takiego życzenia uważam za najlepsze dla najbliższych… których w wielu wypadkach czeka decyzja nie do podjęcia. Gdzie nie raz- dalsze życie członka rodziny obciążone jest decyzją… co do której do końca nie wiadomo czy była słuszna i zgodna z poglądem tego… którego ona dotyczyła. Taki sam pogląd mam na kwestię donacji narządów. Bierzcie co chcecie i co się nadaje do wykorzystania. To piękny gest miłości do drugiego człowieka i świadomości… że nie żyjemy tylko dla siebie. I nie kwestia to wiary… czy strachu przed karą za niechlubne życie. Obserwuję ludzi i  wszystko co dzieje się wokół. Obserwuję… jak rządy,- nie tylko u nas, stosują wobec słabszych obywateli państwa, cichą eutanazję. Nękają mnie obawy czy przypadkiem mój pogląd na ortotanazję nie jest takim okrutnym sposobem na pozbycie się „niewygodnych”. Choć nie jest to już życie i jest to właściwie ratunek dla człowieka, który nigdy już nie wyrazi swojej woli. Oceniać można różnie… i nikt nie ma prawa rzucać kamieniem… bo nikt nie zna prawdy. Zapoznałam się właśnie z nową listą leków refundowanych. Następna wyjdzie zaraz po nowym roku. Tu nie ma wątpliwości… Ludzie żyją… mają świadomość… funkcjonują i utrzymują państwo. I właśnie tych ludzi, poprzez uniemożliwienie im leczenia skazuje się na śmierć. Darowuje się im życie by eksperymentować… Zabiera- uniemożliwiając leczenie poprzez jego koszty. Koszt jednej tabletki, którego wysokość to całomiesięczny dochód.

środa, 16 listopada 2011

17 listopada...

17 listopada…. DZIEŃ STUDENTA (międzynarodowy)
                           DZIEŃ RZUCANIA PALENIA
                           DZIEŃ DŁUŻNIKA
                           DZIEŃ CZARNEGO KOTA (obchodzony we Włoszech)
Na każdy temat miałabym coś do powiedzenia ale wstrzymam się od tego zgubnego nałogu…Na dzień 17 listopada kilka dowcipów 
                      
Rada psychologa: jeśli jesteś pracowity jak pszczoła, harujesz jak wół, a z pracy wracasz zmęczony jak pies - idź do weterynarza, bo prawdopodobnie jesteś osłem!
                                                       
Przychodzi bezrobotny robotnik na budowę szukać pracy. Idzie do majstra, a ten pyta:
- Co może pan robić?
- Mogę kopać - odpowiada bezrobotny.
- A co jeszcze może pan robić?
- Mogę nie kopać...
                                                         
Młody chłopak po liceum, jakimś tylko sobie znanym sposobem, dostał się do biura wielkiej firmy. Praca jego polegała na odbieraniu telefonów. Po tym jak odebrał kilka, kierownik działu przyszedł z gratulacjami:
- Młoda, świeża krew! Świetnie sobie Pan radzi! Właśnie takich ludzi nam potrzeba, awansuję pana piętro wyżej - zakończył.
Następnego dnia po kilku godzinach pracy, polegającej na odbieraniu telefonów i zapisywaniu, kto dzwonił. Znów przyszedł kierownik z wyższego piętra, z gratulacjami:
- "Jutro", rozpoczął uroczyście, proszę przyjść w garniturze, piętro wyżej na zebranie firmy.
Następnego dnia, gdy pojawił się na zebraniu, przywitała go burza oklasków i nie minęło wiele czasu a został członkiem zarządu! Zakomunikowano mu, że przez najbliższych kilka dni jego praca ograniczać się będzie wyłącznie do uczestnictwa w zebraniach najwyższego organu firmy. Tak też się stało, ale po kilku dniach pracy otrzymał telefon od sekretarki szefa, że ma propozycję zostania prezesem zarządu firmy i w tym celu szef zaprasza go jutro do siebie.
Następnego dnia nasz bohater przybył do gabinetu właściciela firmy, stanął przed nim, a szef zaczął:
- Takiej właśnie świeżej krwi potrzeba naszej firmie. I tylko w naszej firmie mogłeś osiągnąć tak szybko awans. Co usłyszę w zamian za to?
- Dziękuję tato...
                                                        
Dyrektor do sekretarki:
- Czy dała pani ogłoszenie, że szukamy nocnego stróża?
- Dałam.
- I jaki efekt?
- Natychmiastowy... Ostatniej nocy okradziono nasz magazyn.
                                                       





wtorek, 15 listopada 2011

pochwała pokory...

Stałam przy samochodzie i przyglądałam się sytuacji, która wobec tego iż mało rzeczy mnie już dziwi, nie wydawała się szczególną…- jednak myśli moje zatrzymały się na temacie pokory.
Jeden z sąsiadów, na widok przechodzącego obok niego lekarza… zgiął się wpół w ukłonie i wręcz natarczywie pytał:- „co słychać panie doktorze?...” Lekarz skinął głową i przepraszając tłumaczył, iż właśnie jest już spóźniony do pracy. Pan ów wrócił do rozmowy ze znajomym, gdy po chwili przechodzący obok niego lokator sutereny pobliskiego budynku… oceniony został oburzonym tonem- „cham”. Chamem został-  ponieważ przechodząc nie powiedział sakramentalnego „dzień dobry”. Kto komu powinien powiedzieć pierwszy „dzień dobry” wszyscy wiemy… Wiemy także iż zasada jest właściwie jedna. DZIEŃ DOBRY, pierwszy mówi – GRZECZNIEJSZY. Wróciłam do tematu w domu… i pijąc gorącą kawę rozmyślałam o pokorze. Słownik języka polskiego definiuje pokorę,  jako stan psychiczny… polegający na odczuwaniu własnej małości, niższości,- uniżoną postawę wobec kogoś, czego.; Brak buntu wobec przeciwności… potulność, uległość czy uniżoność. Definicja ta odbiega nieco od mojego rozumienia pokory. Sugeruje ona bowiem, iż pokora polega na poniżaniu samego siebie względem kogoś lub czegoś potężniejszego od nas samych. Tak pojęta pokora nie pomaga nam w zachowaniu poczucia własnej wartości… szacunku do samych siebie. Wymaga natomiast podporządkowania się, posłuszeństwa i przypisania większej wartości komuś lub czemuś innemu… Nie takiemu właśnie modelowi pokory, hołduje mój sąsiad. Sprawa oceny ważności osoby to już zupełnie inna sprawa, nad która można by dyskutować długo. Pokora, tak, jak ja ją pojmuję, przede wszystkim polega na rozpoznaniu i akceptacji własnej słabości i ograniczeń… oraz - co równie ważne - na rozpoznaniu i akceptacji ograniczeń i słabości innych ludzi. Pokora w tym rozumieniu nie przeciwstawia się poczuciu własnej wartości czy szacunku do samego siebie… ale przesadnej dumie, nadmiernym wymaganiom stawianym sobie i innym. Pokora, wreszcie, wiąże się moim zdaniem z doświadczaniem naszej zależności od innych i od świata… oraz pewnej nieuchronności tego, co nas spotyka. Tutaj może najbardziej zbliżam się do tradycyjnego pojmowania pokory. Jesteśmy zależni… Jakkolwiek dzięki zdobyczom cywilizacji poddaliśmy wiele czynników warunkujących nasze istnienie świadomej kontroli,- to wciąż jeszcze istnieje wiele innych, nad którymi nie potrafimy zapanować. Pokora stanowi wyraz uznania naszej zależności… od niezliczenie wielu ludzkich i pozaludzkich sił, czynników warunkujących nasze istnienie. Pokora pozwala nam się pogodzić z tym, że mimo naszych prób sprawienia, żeby siły te i czynniki raczej nam sprzyjały, podtrzymywały nas w naszym istnieniu i rozwoju.. . rzeczywistość staje się zupełnie inną.  Czasami jest inaczej, a my nie potrafimy tego zmienić. Pokora nie oznacza bezradności. W miarę naszych możliwości powinniśmy świadomie kształtować nasze życie, powinniśmy starać się wpływać na nasz los. Nasze możliwości są jednak skończone… ograniczone. Jakkolwiek trudno jest wytyczyć granicę ludzkich możliwości - granica ta, wraz z rozwojem jednostki czy społeczeństwa, nieustannie zmienia się i w jej ocenie niezbędny jest pewien realizm. Wyrazem tego realizmu jest pokora. Podsumowując te moje rozmyślania mogę powiedzieć… że pokora, którą cenię,- oznacza postawę polegającą na akceptacji własnych słabości i ograniczeń, jak i słabości, ograniczeń innych osób, na uznaniu zależności naszego losu od wielu czynników, na które nie mamy wpływu i na przyjęciu tego losu nawet w tych jego odmianach, które w szczególnie bolesny sposób nas doświadczają, a wobec których jesteśmy bezsilni. Pokora oznacza też umiejętność otwierania się na to, co się w nas i dookoła nas dzieje, pozwalania sobie, światu i innym ludziom "po prostu być".W pewnym momencie pokora wydała mi się kłamstwem i jedną z najgroźniejszych etycznych mistyfikacji. Analizując jednak istnienie pseudo-pokory… która jest w rzeczywistości dumą z innym obliczem… i jest widoczna w modlitwie człowieka, który potępia siebie otwarcie przed Bogiem określając się jako słaby, grzeszny i głupi, ale kto z gniewem oburza się gdy to samo mówi mu ktoś inny… zaniechałam takich rozważań.
Człowiek „zdrowo” pokorny pozostaje zawsze człowiekiem czujnym i zdyscyplinowanym po to, by nie utracić otrzymanego daru życia, miłości i wolności… No właśnie,- WOLNOŚCI… Ale ta wolność będzie już tematem innego wpisu.
                                      




poniedziałek, 14 listopada 2011

zaklinanie losów...


Jak zakląć i zamknąć zły czas, jaki przeżywa moja rodzina. Jak zamknąć go w pudełku Pandory i odwrócić fatum, jakie sypie kłopoty jak z rogu obfitości. Rozmawiałam wczoraj z najbliższymi… i zastanawialiśmy  się czy to może skumulowana zła energia, jaką potrafią wysyłać ludzie… którzy mają jej nadmiar i z lubością piastują ten zasób,  obdarowując nim obficie  innych. Nie ma końca problemom i nawet drobiazgi dołują i zniechęcają do życia. Udaje się wyjść z pewnych problemów,- jednak na ich miejsce pojawiają się inne… i wręcz nie sposób znieść tego wszystkiego przez tak długi już okres czasu. Może zakląć to zło w obrazach aniołów? Może energia jaką włożę w ich wizerunki odepchnie to cholerne fatum jakie ciąży nad moją rodziną. Może zasłonią sobą, jak tarczą, cel jakim jestem ja i najbliżsi?! Nie mogę…- nie mam już siły upchać kamienia jaki rośnie przede mną. Zdarzenia z przeszłości ciągną się nieszczęściami już tyle lat. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że winni jesteśmy sobie sami. Dając innym,- zabrakło nam egoizmu i nie zostawiliśmy już nic sobie.
      


     

niedziela, 13 listopada 2011

pochodna gniewu...

Poczytałam sobie dziś artykuł dotyczący sprawy pochówka ciała katolika.
I stwierdziłam… że jednak powinnam wydrukować sobie motto-… Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji.
Nie mogę jednak wytrzymać i muszę swoje trzy grosze wtrącić. W chrześcijaństwie nie oddajemy czci ciału tylko duszy… a w Piśmie Świętym nigdzie nie jest napisane, że nie wolno ciała kremować. „Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz…”- w najprostszym i najprymitywniejszym tłumaczeniu bliższe jest kremacji,- niż procesom gnilnym i karmieniu robali ciałem  ludzkim. Z resztą…  jeśli ta cześć ma być tak bardzo honorowana, to nie rozumiem… że bardziej honorowy jest rozkład i smród- niż skremowanie.
Kontynuuje proste myślenie. Jeżeli ciało ma zmartwychwstać… to odrodzi się zarówno ze zgniłych cząstek- jak i z popiołu z kremacji. Bo przecież jeśli denat jest pogorzelcem spalonym w pożarze… to jego ciało powinno się odrodzić na równi z ciałami pogrzebanymi jako „nieżywe mięso”. To okropne co wypisuję… jednak biegnę tokiem myślenia zwykłego śmiertelnika i nie rozumiem jak inaczej całą tą sprawę może wytłumaczyć czarna mafia.
Prostą… oczywistą prawdę mieli się na soborach i kombinuje jak z wiernego zrobić posłusznego idiotę. Na przestrzeni wieków,- panowie w sukienkach coraz bardziej odchodzili od istoty Księgi Rodzaju. Przekłada się już wieki oczywistości -jak kostkę Rubika i tworzy z wiary wyłącznie narzędzie posłuszeństwa. Niedawno… połowa ulic miasta w którym mieszkam,  zamknięta była dla ruchu z powodu obnoszenia po ulicach „cielca”. Bo jak nazwać KOPIĘ obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej? Powtarzam KOPIĘ! Noszono więc cielca wokół ratusza… Obnoszono po ulicach i co niektórzy (bardziej niektóre) całowali samochód w którym przywieziono malowidło. Każda okazja do zarobienia kasy jest dobra… więc i takie „czarni” wykorzystują. O wypasionej uczcie, jaka odbyła się w kurii po wyjeździe „mobilnego” ołtarza opowiadać nie będę.. bo znam ją tylko z relacji ustnej zbliżonych do… Wiele by pisać i dysputować o kościele i konkordacie. Coraz więcej nagannych postaci wśród sług bożych, niźli tych prawdziwych… z powołania… służących bardziej ludziom… a przez to najszczerzej jak potrafią- Bogu. Przepełnione państwo wiarą… która powinna być osobistą sprawą każdego z nas. Przepełnione pretensjami o doczesne dobra i należnościami dla „sukmaniarzy”, którzy uważają się za lepszych od zwykłego śmiertelnika. Poobwieszane gmachy krzyżami… jak przestrogą, że jest coraz gorzej… i jeśli nie zmienimy tego, do czego zmierza kościół, zakleszczymy sidła.. które sami założyliśmy sobie na głowę.
To myślę ja… grzesznica… Grzesznica wierna Bogu, od czasu zrozumienia Jego istoty. Szanująca Jego przykazania i chyląca głowę przed Jego decyzjami. Darzona przez Stwórcę doświadczeniami bardzo bolesnymi. Wierząca jednak, że krzyż jaki nałożył mi bym niosła, jest ciężaru jaki potrafię podnieść.





sobota, 12 listopada 2011

"podokienne" opowiadania...


Nie wychodziłam wczoraj nigdzie, więc „powystawałam” w ciągu dnia z balkonu i posłuchałam dysputy osiedlowych obszczymurków. A dziś było o POŚPIECHU. No bo jak nazwać pełne już od tygodnia regały z ozdobami świątecznymi. Pan Kazio… który wrócił wczoraj z marketu stwierdził że: -„k…a sam już nie wiedziałem czy to jeszcze Wszystkich Świętych czy już Boże Narodzenie”. Po jednej stronie regały ze zniczami i kwiatami nagrobnymi a po drugiej bombki i łańcuchy na choinkę”. Nie omieszkał dodać trafnej uwagi, że reklamy to już szczyt chamstwa bo nad zniczami wisi napis DLA CIEBIE DLA RODZINY…  Wyrozumiały był dla wystawienia artykułów na Mikołajki – bo to w kolejności. Nie mógł zrozumieć natomiast wystroju lampowego,- jaki pojawia się już teraz, za granicami naszego unijnego państwa. Stwierdził stanowczo że potrzebuje zegarka z dokładną datą, bo zaczyna mu się kręcić wszystko dokumentnie. Pan Janek siedział ze spuszczoną głową i nerwowo palił papierosa. Nie wytrzymał w końcu i wybuchnął… :”k…a jego m.ć! O……….m w końcu babę, bo nie wytrzymałem! Cisza- jaka zapadła, była oczekiwaniem na wyjaśnienia, które Pan ów wyrzucał z siebie z szybkością karabinu maszynowego. „Stoję sobie w kolejce do lekarza, bo tam przecież tylko trzy krzesła… Siedzą sobie starsze panie i opowiadają o chorobach. Staram się nie słuchać, bo zawsze z przychodni przez takie słuchanie wychodzę jeszcze bardziej chory i w końcu jedna z pań wstaje i wchodzi do gabinetu. Już miałem usiąść, ale widzę ciężarówkę, więc poprosiłem żeby usiadła. Blada taka jakaś była i w końcu zrobiło jej się niedobrze. Pielęgniarka zabrała ja do zabiegowego i pomagali kobiecie dojść do siebie. Nie usiadłem tak jak inni, co czekali, bo przecież wiedziałem że zaraz wyjdzie. W tym czasie do poczekalni wbiegł jakiś paroletni szkrab… i przyklejając się do siedzącej na krześle babci oznajmił, że z nią zostanie… Rozanielona bliskością wnuczka babcia…- usadziła go obok siebie na krześle ciężarnej i szeptali sobie coś na ucho. Ciężarna,- wyszła z zabiegowego i stanęła pod ścianą. Patrzyła rozpaczliwie na zajęte szkrabem krzesło, ale nic nie mówiła. K…a- szlag mnie trafił i mówię babci, żeby wnuczek zszedł z krzesła dla tej pani co stoi pod ścianą… a ta stara k…a mówi do mnie przecież ona już się lepiej czuje… Nie wytrzymałem i jej powiedziałem”- kontynuował Pan Janek. Cytować nie będę tekstu Pana Janka,- bo nie ma sensu kropkować połowy strony. Ryczeliśmy tak na siebie dopóki nie wyszła pielęgniarka i sama nie zaczęła się na nas drzeć- kontynuował opowiadający. Zdenerwowana babcia wyszła na papierosa, a my posadziliśmy ciężarną nieszczęśnicę na krześle. Chłopy!- mówił dalej. Jak zaczęliśmy opowiadać sobie jak to starsi ludzie wykorzystują to- że są starzy, to czas na swoja kolejkę minął jak z bicza trzasnął. Dyskusja na obszczymurkowej ławce toczyła się dalej,- a ja zaczęłam rozmyślać. Tak…- wielokrotnie widziałam sytuacje, w których osoby starsze okazywały się silniejsze od tych o pokolenie lub dwa młodszych. Widziałam brak zrozumienia u tych ludzi dla kalekich i chromych… I z całym szacunkiem, jaki nie raz podkreślałam w swoich postach dla naszych seniorów…- nie wszyscy zasługują na należny ich wiekowi szacunek. Bo to jednak nie wiek… a osoba.


piątek, 11 listopada 2011

Na świętego Marcina...

Dziś Marcina…
Rogal świętomarciński dołączył do doborowego towarzystwa bryndzy i oscypka. Poznański przysmak został zarejestrowany jako regionalny produkt, z chronioną nazwą i oznaczeniem geograficznym przez Unię Europejską. Jest to wypiek cukierniczy który tradycyjnie w Poznaniu wypieka się tylko jednego dnia, 11 listopada, w dniu Świętego Marcina.
Przepis na rogale:
Składniki:
Ciasto: 1 kg pszennej mąki 6 jajek 1/2 kostki masła 2 łyżki cukru 50 g drożdży 1 szklanka mleka Masa: 1 1/2 szklanki cukru pudru 200 g migdałów lub orzechów 100 g białego maku śmietana;
Przepis: Drożdże rozpuścić w niewielkiej ilości mleka. Jajka utrzeć z cukrem i połączyć ze stopionym masłem. Nie przerywając ubijania, dodawać porcjami przesianą mąkę, mleko oraz wcześniej przygotowane drożdże. Ciasto wyrabiać do chwili, gdy zaczną pokazywać się pęcherzyki i wtedy pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. Migdały, orzechy i mak zaparzyć, zemleć, utrzeć z cukrem i śmietaną aż do uzyskania gęstej masy. Wyrośnięte ciasto rozwałkować i pokroić na kwadraty. Na każdy z nich nałożyć porcję wcześniej przygotowanej masy, uformować rogaliki i pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. Wstawić do gorącego piekarnika i piec w temp. 220-250 st. C na złoty kolor.

Przepis na gęś świętomarcińską:
Gęś pieczemy według przepisu Lucyny Ćwierciakiewiczowej:
Gęś tylko młoda i nieco podkarmiona może być smaczna na pieczyste. Po oczyszczeniu wytrzeć ją solą wewnątrz i zewnątrz, nadziać drobnymi, winkowatymi, obranymi jabłkami, lub pokrajanymi na ćwiartki, jeżeli są większe. Włożyć między jabłka kawałek majeranku. Gęś zaszyć i piec w piecu na brytfannie, polewają własnym sosem. Przed wydaniem, jabłka wyjęte z gęsi, pocukrować, obłożyć nimi gęś i polać sosem ściekłym. Dobrze także smakuje gęś nadziewana kartoflami, gdyż kartofle, przesiąknięte smalcem, upieką się wybornie.
Gęś „świetomarcińska” koniecznie powinna być podana z odpowiednimi polskimi dodatkami: Najlepsza jest zamiast ziemniaków kasza gryczana ugotowana na grzybowym wywarze z dodatkiem gęsich podrobów (trochę taka jaką przygotowujemy do nadziewania prosiaka po polsku) – ale o tym decyduje już tradycja domowa; w Poznaniu gęś na Świętego Marcina w wielu domach podaje się z szarymi kluskami. Do gęsi „marcińśkiej” obowiązkowo czerwona kapusta na słodko (z rodzynkami). Osobno na stole podać należy do gęsi śliwki w occie albo dynię oraz borówki z gruszkami (można podać żurawinę ale „borówka będzie grzeczniejsza”).
A to Polska która ginie... gubi się w unijnym worku i najnowsze pokolenie już jej nie zna...





czwartek, 10 listopada 2011

poranne wymądrzanie...


Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji… -jednak…
Nie mogę jednak milczeć po przeczytaniu notki o tym, że podatek VAT na dziecięce ciuszki został znacznie podniesiony bo…. BO TAK NAKAZAŁA NAM UNIA.
Wiedziałam że wejście do unii nic dobrego nam nie wróży i wielokrotnie pisałam o tym na poprzednim blogu… jednak od czasu do czasu szlag mnie jaśnisty trafia po przeczytaniu jej nakazów. Narzuca się nam już prawie wszystko oprócz,- wysokości płac dla pracowników. Tutaj panuje wolna amerykanka i kto może kiwa swoich „roboli” ile się da. Rząd robił wiele…  a obecny zrobi jeszcze więcej, by „wyrzucić” swoich obywateli do państw w których praca się opłaca. Narzekamy że nie ma kto pracować na renty i emerytury… Że w kraju nie ma już porządnych fachowców… Że wszystko jest nie tak i wali się na łeb na szyję… Ja spytam jednak:- ludzie są dla państwa czy odwrotnie? Kto tworzy to państwo i kim rządzi za ogromne pieniądze klika „wybrańców”.
Pewnie że spada bezrobocie, skoro tyle tysięcy ludzi zamiast rejestrować się w urzędach wyjeżdża za granicę. Podjęte już… i podejmowane decyzje dotyczące ludzi w wieku jesieni czy zimy życia- to legalna eutanazja. Przecież są lepsze, choć zapewne długoterminowe wyjścia. Są inne sposoby pozyskiwania pieniędzy dla państwa niż utrzymywanie prawie 50% akcyzy na paliwa. Prawie każda dziedzina w naszym kraju objęta jest traumą. Kadencja obecnego rządu pokryje prawdą słowa Pana Kutza. Nie obrażajcie się więc Panowie tylko pokażcie,- że nie miał racji. A może tak- jak to bywa w stowarzyszeniach, spróbujcie rządzić „społecznie”… No wiecie…- tak za darmo… Za darmo i tak dobrze, by potomni z szacunkiem wypowiadali wasze nazwiska.
Kurcze znowu się kretyńsko i niepotrzebnie wymądrzam…
Kawa i …. jeszcze się położę. Nie mam normowanego czasu pracy.

wtorek, 8 listopada 2011

jesiennie...

                          Jesienią…
Jak gwiazdy spadłe na czarne zagony
Jaśnieją sterty pszenne i żytniane,
A czoła w mleczną owinął im pianę
Pajęczych przędziw łańcuch wysrebrzony.

Z ognisk pastuszych bije blask czerwony,
Złocą się iskry przez dymy przesiane
I słychać głosy tęskne, rozśpiewane,
Rusińskich dumek rozełkane tony.

I cisza znowu. Chłopskie wierzby siwe
Opadłym liściem mącą wodę w stawie.
Słychać ciągnące odlotne żurawie,

Białe przędziwa gdzieś lecą przez niwę,
Białe przędziwa płyną... wiatr je mota
I płynie z stepów bezdenna tęsknota!

 
 
        Kazimiera Zawistowska




sprawiedliwość...


Są w życiu każdego człowieka chwile, które wstrzymują bicie serca i dławią każdy oddech w gardle. Przedłużają się i chwieją wiarą w dobre zakończenie. Dzieją się bowiem zakończenia zaskakujące… niezgodne ze sprawiedliwością i faktami, które były oczywiste. Miałam tego przykład niedawno… wśród najbliższych. Nieopaczne decyzje… niefrasobliwe podejście do obowiązków urzędniczych,- potrafią zniszczyć nie tylko czyjeś zdrowie… ale czasami -życie. Przypadki mnożą się i rzucają ludźmi jak sztorm łódką na morzu. Często zastanawiam się gdzie mieszka sprawiedliwość. Czy w ogóle istnieje? Czy kopanie człowieka przez Stwórcę to jedyna droga do „krainy szczęśliwości”? A co ze szczęściarzami, których życie płynie prostą, wygodną drogą… Mile są przecież widziani ze swoją mamoną, przez kościół… Nieszczęśnik zawsze był niewygodny… Wypadałoby pomóc… Odmówić sobie ciągnięcia z takiego korzyści… Doi się biedaków… Biedak przecież nie może się obronić,- bo jest biedakiem.
SPRAWIEDLIWOŚĆ… - kto właściwie rozumie jej treść… Na czym się opiera… i jak ogromną władzą dysponuje ten, kto może nią manipulować. Interpretacją przepisów, można żonglować jak piłeczką. Ogromna to więc możliwość dla prawników, do wyznaczenia linii obrony czy oskarżenia. Boimy się sądów… a dlaczego? A dlatego że ciągle brzmi w uszach przysłowie mówiące, że sprawiedliwość- kończy się na progu sali sądowej.