widgeo.net

piątek, 30 grudnia 2011

czas...


Czas przemija szybko i my zdając sobie sprawę z jego nieubłagalnego upływu, ciągle patrzymy w przyszłość zastanawiając się nad podejmowanymi decyzjami. Rozważania o czasie zawsze przypominają o jego wartości. Cenimy już nie tylko każdy rok… ale także miesiąc… tydzień… i dzień. Każdy miniony rok oceniamy skrupulatnie zastanawiając się czy znaleźliśmy się w punkcie wyjścia… czy wręcz przeciwnie. Na to pytanie nie zawsze jesteśmy sobie w stanie odpowiedzieć. Jakakolwiek jednak będzie ta odpowiedź musimy zdawać sobie sprawę, że wraz z nowym rokiem otrzymujemy dar… Dar który jest następującym czasem, który musimy spożytkować… zagospodarować… wypełnić sobą… i podpisać się pod wszystkim czego dokonaliśmy….- bądź było naszą porażką.
Mijający właśnie mój roczny czas… wypełniony był nadziejami… planami… ale i obawami. Najwięcej spełniło się tych ostatnich. Może dlatego,- że nadzieje i plany czynione były tak bardzo ostrożnie. W obawie bowiem przed niemiłymi rozczarowaniami, kształtowałam je zostawiając spory, szary margines niespełnienia.
To był zdecydowanie bardzo zły rok. Dla mnie… dla mojej rodziny. Znajdowałam siłę do walki z przeciwnościami. Jeszcze  znajdowałam. Pozostawiona sama ze sobą w walce o dom, słabłam i słabnę nadal. Nie wywalczę stabilizacji, która jest mi tak potrzebna. Nie wywalczę bo nie mam takich możliwości i czasu… Właśnie czas…. Jutro koniec mijającego roku. Dziękuję wszystkim za życzenia Bożonarodzeniowe i Noworoczne- napływające „różnakimi” sposobami. Otrzymałam także niemodne już, życzenia na kolorowych kartkach pocztowych. Wszystkim dziękuję z całego serca.
Cóż mogę życzyć na ten trudny dla nas,- jak wszyscy przewidują czas? Myślę że stabilizacja… zdrowie i prawdziwi przyjaciele są nam najbardziej potrzebni/bne. Tego więc wszystkim i sobie życzę.
„To co jest- już było…
a to co ma być kiedyś- już teraz  istnieje…”

środa, 28 grudnia 2011

lofty i całowanie...

Dziś coś z działki mojego zawodu. Przeglądałam ostatnio kilka czasopism budowlano- architektonicznych, które całkowicie zapełnił temat loftów. Pierwsze zaczęły powstawać w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku… by po 60-ciu latach przyjść do Polski. A loft… to nic innego jak mieszkanie wygospodarowane poprzez  adaptację poprzemysłowych zabudowań w „szemranych” zakątkach miast. Hale przemysłowe, warsztaty, szwalnie, składy materiałowe, domy towarowe, przędzalnie, fabryki i huty to miejsca, w których niegdyś pracowali ludzie. Dziś,- w tych opuszczonych i zaniedbanych budynkach mieszka historia, a ściany wspominają dawne czasy. Wraz z historią chcą w nich dziś mieszkać także ludzie.  Długa historia loftów związana jest od samego początku ze środowiskiem ludzi związanych ze sztuką… głównie artystów i pisarzy. Powodem tego była potrzeba dużej przestrzeni do pracy i ograniczone fundusze, które nie pozwalały na wynajem drogich apartamentów. Artyści potrafili dostrzec swoiste piękno w surowych, industrialnych i bardzo zaniedbanych przestrzeniach oraz oryginalnie je zaaranżować. Dzięki swoim zdolnościom przekształcili je w wygodne miejsca do życia i pracy. W Polsce miastem loftów jest przede wszystkim Łódź… miasto w którym fabryki stoją wzdłuż głównych ulic, sąsiadując z kamienicami czy pałacami dawnych fabrykantów. Pierwszy jednak loft powstał w Bytomiu na terenie dawnych zakładów górniczo-hutniczych. Lofty charakteryzują przede wszystkim wysokie sufity…otwarta przestrzeń… wyeksponowane materiały budowlane… duże okna oraz wygląd budynku utrzymany w duchu industrialnym. Eksponowanie drewnianych dźwigarów, instalacji, przewodów, betonowych podłóg, stalowych lub kamiennych ścian… otwarty plan piętra i w niektórych przypadkach wykorzystanie starej windy towarowej.  Wiele osób nie wyobraża sobie życia w chłodnych i mało przytulnych murach loftu. Jednak wszyscy ci, których zmęczył przepych i wystawny wystrój wnętrz…  w jego ascetycznie urządzonym wnętrzu, z pewnością znajdą wytchnienie. Z resztą widziałam lofty tak zgrabnie i „przytulnie” podzielone poziomami… Wykończone odpowiednimi fakturami ścian,- że nie odczuwa się przestrzenności mieszkania.  Mieszkania typu loft z najtańszych, stały się jednymi z droższych na rynku. Doceniono bowiem ogromne możliwości, jakie dają wielkie i wysokie przestrzenie doświetlane nie tylko przez ogromne okna, ale i częściowo przeszklone dachy. Dziś lofty stanowią kuszącą alternatywę dla bloków z wielkiej płyty czy domów na przedmieściach. Ceny metra takiej powierzchni w stanie deweloperskim osiągają wielkości zaskakujące. No cóż… Zawsze wszystko co najmodniejsze było najkosztowniejszym.  Lofty są przestrzenią do realizacji najbardziej szalonych, architektonicznych marzeń. Mimo wielu kontrowersji… styl postindustrialny budzi zachwyt. Betonowe ściany, brak wykończenia i ozdobnych bibelotów nie razi  a wprost przeciwnie, – daje efekt nowoczesnej elegancji. Podoba mi się ten styl,- jednak nie wiem czy dobrze czułabym się mieszkając w „takim apartamencie”. Może to przyzwyczajenie… a może taka potrzeba osobowości,- preferuję jednak bardziej tradycyjne mieszkalnictwo.











Źródło pochodzenia zdjęć….- Internet.

Dziś Międzynarodowy Dzień Pocałunku… Całujmy się więc pod warunkiem że nie sprawimy tą „intymnością” przykrości bliższym… czy dalszym nam osobom.

poniedziałek, 26 grudnia 2011

koniec roku...

Skończyły się święta… Dla jednych magiczny czas radości i szaleństwa,- dla innych magiczny czas smutku i refleksji. Każdy jednak wyciąga z niego coś dla siebie. I jest to dobre „coś”… bo nauka zawsze jest czymś dobrym.
Kończy się także stary rok. Podsumowujemy… oceniamy z perspektywy zdarzeń, osiągnięć i porażek. Cokolwiek się działo… każdy dzień tego roku był dla nas czasem życia i doświadczeń. Oglądamy wschody i zachody słońca- i to także jest dobre.
Co nas czeka w nadchodzącym czasie?... Wszystko to- co zaplanował dla nas los. Dla niektórych spełnienie marzeń… dla innych odarcie ich z tego,- co umiera ostatnie.
Pozostaje jednak zawsze w nas serce… ono wie… ono czuje… Jakże często,- zbyt często, przekrzykujemy jego szept.
Fragmenty książki "Alchemik"
Paulo Coelho

- Moje serce obawia się cierpień - powiedział młodzieniec do Alchemika
pewnej nocy, gdy oglądali bezksiężycowe niebo. - Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia, bo każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania z Bogiem i z Wiecznością.

- Każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania - rzekł młodzieniec do swego serca. Kiedy szukałem skarbu, wszystkie dni były jasne, bo wiedziałem, że każda godzina stanowi cząstkę marzenia o odkryciu go. Kiedy szukałem skarbu, to po drodze spotkałem to, czego nigdy nie mógłbym odkryć, gdybym nie miał odwagi sięgnąć po rzeczy niemożliwe dla zwykłego pasterza. Jego serce ucichło na całe popołudnie. Tej nocy spał spokojnie. A kiedy obudził się rankiem serce zaczęło mu opowiadać o Duszy Świata. Powiedziało mu, że człowiek szczęśliwy to ten, kto nosi w sobie Boga. I że szczęście można znaleźć nawet w najmniejszym ziarenku pustynnego piasku - zupełnie tak, jak mówił Alchemik. Bo ziarenko piasku jest chwilą Stworzenia, a Wszechświat poświęcił całe miliony lat, by mogło istnieć.

- Każdy człowiek na kuli ziemskiej ma skarb, który gdzieś na niego czeka - powiedziało mu serce. - My, serca, rzadko o tym mówimy, bo ludzie nie chcą już odnajdywać skarbów. Mówimy o tym jedynie dzieciom.
A resztę pozostawiamy życiu, by poprowadziło każdego śladem jego przeznaczenia. Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jego Własnej Legendy i do spełnienia. Większości świat jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczyny ten świat staje się w końcu dla nich prawdziwym zagrożeniem. A wtedy my, serca, mówimy coraz ciszej i ciszej, choć nie milkniemy nigdy na dobre. I zaklinamy na wszystkie świętości, aby nie usłyszano naszych słów. Bo nie chcemy, aby ludzie cierpieli, że nie poszli drogą, jaką im wskazywaliśmy.
- Dlaczego serca nie mówią ludziom, że powinni podążać śladem własnych marzeń? - spytał młodzieniec Alchemika. Gdybym nie miał odwagi sięgnąć po rzeczy niemożliwe dla zwykłego pasterza. Jego serce ucichło na całe popołudnie. Tej nocy spał spokojnie. A kiedy obudził się rankiem serce zaczęło mu opowiadać o Duszy Świata. Powiedziało mu, że człowiek szczęśliwy to ten, kto nosi w sobie Boga. I że szczęście można znaleźć nawet w najmniejszym ziarenku pustynnego piasku - zupełnie tak, jak mówił Alchemik. Bo ziarenko piasku jest chwilą Stworzenia, a Wszechświat poświęcił całe miliony lat, by mogło istnieć.
- Każdy człowiek na kuli ziemskiej ma skarb, który gdzieś na niego czeka - powiedziało mu serce. - My, serca, rzadko o tym mówimy, bo ludzie nie chcą już odnajdywać skarbów. Mówimy o tym jedynie dzieciom. A resztę pozostawiamy życiu, by poprowadziło każdego śladem jego przeznaczenia. Niestety, mało kto podąża wyznaczoną mu drogą, która jest szlakiem do jego Własnej Legendy i do spełnienia. Większości świat jawi się jako groźba i pewnie z tej przyczyny ten świat staje się w końcu dla nich prawdziwym zagrożeniem. A wtedy my, serca, mówimy coraz ciszej i ciszej, choć nie milkniemy nigdy na dobre. I zaklinamy na wszystkie świętości, aby nie usłyszano naszych słów. Bo nie chcemy, aby ludzie cierpieli, że nie poszli drogą, jaką im wskazywaliśmy.
- Dlaczego serca nie mówią ludziom, że powinni podążać śladem własnych marzeń? - spytał młodzieniec Alchemika.-Ponieważ wówczas serca cierpiałyby najbardziej. A serca nie lubią cierpieć. Od owego dnia młodzieniec słuchał głosu swego serca. Prosił, by nigdy go nie opuściło. Prosił, by ściskało się w jego piersi, by biło na alarm, gdyby czasem zdarzyło mu się zaniechać swych marzeń. I przysiągł być zawsze ostrożnym, kiedy usłyszy bicie na alarm.


Tej nocy rozmawiał długo z Alchemikiem. I Alchemik zrozumiał, że serce
młodzieńca powróciło do Duszy
- Cóż mam teraz począć?
- Idź dalej w stronę piramid - odparł Alchemik.
- I uważaj na znaki. Twoje serce potrafi już dziś wskazać ci skarb.
- A więc to jest to, czego dotąd nie wiedziałem?
- Nie - powiedział Alchemik. - Oto czego brakuje twojej wiedzy:
Zanim marzenie się spełni, Dusza Świata pragnie poddać próbie to wszystko, czego nauczyłeś się w drodze. Jeśli tak czyni, to nie powoduje nią złośliwość, ale chęć, byś zgłębił nauki, których doświadczasz idąc tropem marzeń. I wtedy właśnie większość ludzi wycofuje się. W języku pustyni to tak, jak umrzeć z pragnienia w chwili, gdy na widnokręgu widać już palmy oazy.
Podróż zaczyna się nieodmiennie Szczęściem Początkującego, a kończy Próbą Zdobywcy. Młodzieniec przypomniał sobie wtedy stare przysłowie z jego kraju o tym, że najciemniej jest tuż przed wschodem słońca.

piątek, 23 grudnia 2011

ostatni przedświąteczny dzień...



Wyciszyłam się i uspokoiłam, choć drzazga w sercu tkwi. Nie jestem ideałem… nie potrafię inaczej. Nie będę kłamać i się wybielać udając, że wszystko w porządku. Nie jest w porządku. Najbardziej bolą rany zadane przez najbliższych. Najważniejsze że do wieczerzy wigilijnej usiądę bez gniewu. Dziś muszę dokończyć wszystko. Jutro będę już miała święto. Przeżyte ostatnio stresy odbiły się jednak na zdrowiu. Dziś rano bardzo źle się poczułam. Nie potrafię określić dyskomfortu jaki odczuwałam po wstaniu z łóżeczka .Było to jednak bardzo niepokojące. Dziś więc bez kawy. Zaczynam od tego… co najdłużej się gotuje. Przez ten czas zrobię ciasto. Mam balkon więc wszystko szybko schłodzę i przetrzymam w doskonałym stanie przez święta. Bo dla mnie święta już jutro.




środa, 21 grudnia 2011

dwa dni do świąt...


Spadł pierwszy śnieg. Spotkało mnie coś bardzo przykrego. Wiem… jestem zbyt wrażliwa i nie powinnam się przejmować. Niestety trzyma… już trzeci dzień. Wczoraj upiekłam pasztet. Nie planowałam,- ale tak wyszło. Już wiem… że święta nie będą udane. No cóż- fatalny był cały rok, więc powinnam się spodziewać, że i święta takie będą. W końcu to tylko trzy dni. Przeminą tak szybko, jak co roku. Zrobiło się zimno. Podkręciłam grzejniki żeby było ciepło. I tak w tym roku zaoszczędziłam na ogrzewaniu. Prawie koniec grudnia a ja „na pół gwizdka”. Zdrowie najważniejsze.
Znalazłam wczoraj porządkując szafkę- organizer… Dostałam go od Ciebie… Ile to minęło już czasu?... Nadal pachnie skórą tak- jak w dniu w którym go podarowałeś. Nie ma już w nim kalendarza… pozostało jednak nadal wszystko inne. Skorowidz z Twoim adresem i numerem telefonu. Wizytownik… z Twoją wizytówka w pierwszej kieszeni. Notatnik w którym napisałeś jak bardzo Ci zależy… i że boisz się stracić… Jeszcze wówczas nie wiedziałam… Dowiedziałam się kilka dni później… Zastanawiałam się czy wyrzucić. Zostawiłam. To już tylko pamiątka.

wtorek, 20 grudnia 2011

życzenia świąteczne...

Każdy z nas marzy o stabilizacji… o dostatku… i o spokojnym domu.  Każdy marzy o ciepłej, spójnej rodzinie i poczuciu, że jest kochany. Niech te święta wszystko to Wam przyniosą… Niech przyniosą także spokój o przyszłość… i zdrowie. Niech nikt z nas w ten wieczór nie będzie sam… Niech znikną łzy,- a w każdym domu zabrzmi kolęda.

                               


 

poniedziałek, 19 grudnia 2011

domowe newsy...


Słabości swoje likwiduję środkami pochodzenia naturalnego. Nabywam więc sukcesywnie znikające ze słoiczka miody (pierwszy dostałam od Danusi i okazał się wspaniałym antidotum na protesty mojego organizmu). Następny był lipowy,- także smaczny. Obecnie spożywam gryczano-spadziowy… który niekoniecznie mi smakuje, ponieważ jego woń w dziwny sposób kojarzy mi się z oborowym zapachem. Następny będzie wielokwiatowy. Jeszcze nie próbowałam ale niemożliwe by był gorszy od obecnie używanego. Nabyłam także PRAWDZIWY sok z malin. Herbata z tym cudem natury pita wieczorowa porą przed zaśnięciem to chyba najlepszy sposób na zdrowy sen.


Przygotowania do świąt, spokojnie dobiegają mety. Obiady do piątku mam nagotowane. Długi umył mi wczoraj podłogi tak doskonale… że uspokoił podrażnione w południe nerwy. Tak mnie smarkacz rozdenerwował,- że skończyło się to rozstrojem przewodu pokarmowego… Naturalnie MOJEGO PRZEWODU POKARMOWEGO.
Z wędlin kupię tylko białą kiełbaskę. Długi pracuje w przemyśle spożywczym i co roku dostają sporą paczkę różności z Sokołowa. Nie ma w niej białej,  dlatego dokupuję sama.
Wobec faktu że dotychczasowa zmywarka (czyli ja) zaprotestowała wobec czynności jakie wykonuje. W przyszłym roku Długi musi dodatkowo zapracować nie na części do swojego komputera, ale na….. ZMYWARKĘ.
Praktycznie nie ma żadnych dobrych wieści związanych z przyszłym rokiem. Prognozy są wręcz katastroficzne. Boję się… po prostu zaczynam panicznie bać się przyszłego roku i przeraża mnie upływający czas. Perspektywa dodatkowych prac uspokoiłaby moje obawy… -takowych jednak nie widać.
To newsy z mojego domu… a kolędy coraz głośniejsze na mieście. Jeszcze tylko cztery dni… Potem trzy świąt… i wracamy do normalności.

niedziela, 18 grudnia 2011

statystyka...


Serwis blogspot w którym mam zaszczyt prowadzić bloga, daje swoim blogowiczom wiele możliwości. Jedną z nich jest możliwość dość szczegółowych statystyk. I są to statystyki nie tylko ilościowe… Mamy dane wejść godzinowych, dziennych , tygodniowych, miesięcznych… ale także wejścia z poszczególnych przeglądarek i systemów. Bardzo rzadko korzystam ze statystyk, ponieważ nie prowadzę bloga po to by nabijać licznik. Nigdy z ilością wejść nie miałam problemu i nie to jest dla mnie ważne. Dziś mylnie wybierając opcję,- takowe statystyki wskoczyły mi na aplet. Przyznam że zdziwienie było ogromne, gdy zobaczyłam ilość krajów z jakich blogowicze odwiedzają moje wpisy.
Witam więc serdecznie Polaków i Niemców… Witam Amerykanów i Rosjan… Obywateli Wielkiej Brytanii i Ukrainy. Kanadyjczyków, Włochów, Francuzów, Australijczyków i obywateli Łotwy oraz Korei Południowej także bardzo serdecznie witam. Kolejność zgodna z ilością odwiedzających.
Rodzaj przeglądarek także imponująca.
Internet Explorer 3923 osoby
Firefox                1990 osób
Chrome               1525 osób
Opera                  1140 osób
K-Meleon              772 osoby
Safari                   417 osób
Netscape               122 osoby
Firebird                 19 osób
Google Desktop      17 osób
Mobile safari           8 osób
I systemy różne… często takie… o których wiem niewiele.
Windows           6467 osób
Linux               1200 osób
Macintosh          943 osoby
Nokia                 898 osób
Android             321 osoby
Other Unix        104 osoby
Jest także mapka obrazująca powyższe.

Dziękuję więc serwisowi blogspot.com za umożliwienie mi korzystania z jego niezawodnych usług. Ma wprawdzie i swoje niedoskonałości (między innymi brak możliwości umieszczania jako banery formatów gif.) ale może kiedyś się to zmieni. Wszystkie tworzone przeze mnie czołówki są mówiąc potocznym językiem „ruchome”, co sprawia iż wrażenie po wejściu na stronę jest znacznie bardziej głębokie. Gdy serwis uruchomi taką możliwość, zobaczycie państwo czy nie mam racji.
Dziś… w ten pracowity weekend… w części rozrywkowej- prawdziwe perełki. Linki do tych wyjątkowych pozycji dostałam od kolegi z Niemiec. Danke Thomas...


http://www.clipfish.de/special/supertalent/video/3712700/leo-rojas-im-supertalent-finale-2011/



sobota, 17 grudnia 2011

alkohol i seks...


Nie będę opisywała okoliczności w jakich to  obejrzałam… bo nieważne to zupełnie. Powiem tylko że był to program MIASTO KOBIET prowadzony przez panią Welman i Młynarską. Tematem były młode kobiety (16-18) lubiące  balować… i zachowywać się …. –hmmm… no użyjmy tu słowa staropolskiego- SWAWOLNIE. Imprezy około czterech razy w tygodniu, picie na umór czyli do urwania się filmu. Seks z przygodnie spotkanymi kolesiami… no i oczywiście bez zabezpieczenia. Jedna z dziewczyn znalazła nawet doskonały sposób na kaca. Pije po prostu prawie ciągle – niedopuszczając do trzeźwienia. W szkole stopnie coraz gorsze,- ale po co teraz im szkoła. Za parę lat znajdą sobie bogatego męża (?) i będzie je utrzymywał. Wierzą w to, co mówią i są święcie przekonane, że gdzieś już, czeka na nie królewicz -gotów zapewnić im świetlaną przyszłość. Osobowości już znamy a uroda? No cóż uroda wystarczająca do tego by polecieli na nie, pijani w sztok kolesie. Rankiem słyszą „spadaj mała”… to jednak im nie przeszkadza bo przecież im chodziło także tylko o seks.
Drugim tematem programu był „rozmiar członka partnera”. Pani Welman zaopatrzyła się na ten czas w miarkę… i gdy padały rozmiary pokazywała to na owym przyrządzie. Panie… w wieku już „przyzwoitszym”, opowiadały o swoich upodobaniach i doznaniach. Dla nich wszystkich ważny był także przede wszystkim tylko seks… choć jedna z pań przyznała,- że ostatni partner tak bardzo jej odpowiadał, że zaczęło zmieniać się z jego powodu, jej życie.
Ponieważ w gronie w którym obejrzeliśmy (i to przez przypadek) program, byli także panowie- dyskusja była ograniczoną i niepełną. Wiadomo-  nie wypadało w takim towarzystwie rozwinąć jej bardziej, jednak wyjaśnię… nigdy podczas rozmów o seksie i obyczajowości nie poruszamy tematu zbyt głęboko, naruszając intymność własną i osób znajomych. To jest maleńka hipokryzja… jak już jednak kiedyś pisałam, hipokryzja jest w życiu niezbędna. Dla dobra własnego… dla dobra relacji międzyludzkich… wreszcie dla dobra ich samych. Są bowiem kłamstwa „potrzebne” i są sprawy, o których nie powinno się mówić w obecności pewnych osób.
Może dlatego że oglądanie telewizji niekoniecznie mnie interesuje… może faktycznie jestem zbyt konserwatywna… -jednak temat programu bardzo mnie zaskoczył i do końca nie wiem czy mi się podobał. Może jednak poruszanie tych tematów, na takim forum jest konieczne. Może to jeden ze skuteczniejszych sposobów na zmianę pewnych zachować w społeczeństwie. Zastanawiam się jednak co mogłoby mnie skłonić do takiego życia… a przede wszystkim co mogłoby mnie zmusić do wystąpienia w takim programie. Może tylko ratowanie życia najbliższej osoby.
Nie piłam jeszcze kawy. Zaparzę ja teraz i przejrzę internetowe newsy. Może znajdę coś bardziej ciekawego, niż rosnący brzuch ciężarnej celebrytki.

Dziś deszczowo i melanholijnie...





piątek, 16 grudnia 2011

podziękowanie i domowe awarie...

Niecały rok temu złożyłam pełnioną na uczelni funkcję… w którą wkładałam wiele zaangażowania i pracy… częściowo nieodpłatnie. Nie mogłam pracować w warunkach w których naciskano na mnie.- by decyzje były takie- a nie inne. Nie godziłam się na faworyzowanie osób, które nijak na to nie zasługiwały. Odeszłam, bo tak chciałam… choć próbowano mnie zatrzymać. Moje warunki niektórym wydawały się nie do przyjęcia, więc zostawiłam wszystko. Uporządkowane- bez następcy. Szukałam… Bóg mi świadkiem… jednak umiejętności, jakie potrzebne były do wykonywania tej pracy- to zespół umiejętności nietuzinkowych. Nie znalazłam więc następcy i wszystko kuleje tam nadal. Zmienił się jednak od nowego roku akademickiego skład zarządu i chyba ktoś obudził się i zaczyna działać w dobrym kierunku. Dlaczego o tym piszę?... Ano dlatego… że w dniu w którym składałam funkcję… gdy wychodziłam z gabinetu „władców”,- nie usłyszałam nawet najmniejszego szeptu słowa „dziękujemy”. Jaka kultura- takie zachowanie… Hołduję tej maksymie więc tak bardzo mnie to nie dotknęło. I dziś- po prawie roku czasu… otrzymałam podziękowanie za swoją pracę. Podziękowanie znaczące… bo dostępne bardzo szerokiemu gronu osób. Rozdzwonił się telefon z pytaniami czy widziałam. Z gratulacjami… z dobrym słowem. Z pytaniami czy wróciłam. Nie wróciłam… a jeśli to się stanie…- to na moich warunkach.
Przygotowania do świąt- w toku. Pomaleńku… bez szarpaniny… bez szału… Na spokojnie .Zakupy także czynię „ na spokojnie”. Kolejno, to co potrzebne w danej chwili. Mam już nawet opłatek. Kupiłam i namoczyłam dziś także śledzie. Robię je w śmietanie z dodatkiem majonezu… i jadamy je w okresie przedświątecznym-  czyli postu. Wędzona makrela i brzuszki łososi czekają na zrobienie z nich pasty rybnej. Jak pościć to pościć. Chociaż dla mnie prawdziwy post to suchy chleb z herbatą… a na obiad gotowany ziemniak z solą i masełkiem.
Domowe sprawy to także następna awaria komputera. Długi nie poradził sobie z nią sam. Musiałam do zaprzyjaźnionego informatyka. Naprawdę miły z niego chłopak, bo pożyczył swój stary dysk (40GB ale na system wystarczy) dołożył wtyczki… zworki… i co było potrzeba. Na pytanie o należność za diagnozę i pomoc, powiedział: „dobrą kawę na święta poproszę”. Kupiłam Lawazzę. Uwielbiam tą kawusię, choć jej nie pijam z uwagi na koszt,- i dobrą, prawdziwą, gorzką czekoladę do tej kawusi. Mam nadzieję, że będzie zadowolony.
Przedwczoraj w momencie w którym uruchomiłam domową krajalnicę zabrakło energii elektrycznej. Cholera… natychmiast odłączyłam z gniazda, przekonana że to zwarcie i winna właśnie ona. Niestety energii nie było nadal. Dopiero po rozmowie z pogotowiem energetycznym dowiedziałam się że brakło fazy na całym osiedlu. Długi po przyjściu z pracy stwierdził: -„Ty jak coś skopsasz to od razu na sporą skalę”. To samo powiedział wczoraj… gdy odkręcając kurek stwierdziłam że nie mamy wody. „No widzisz- marudził… gdybyś nie odkręciła, woda z pewnością w kranie by była.” Dostał szturchańca… a ja po rozmowie z pogotowiem wodociągowym dowiedziałam się, że dwie ulice dalej pękła rura. No zupełnie jak w wielkie mrozy… A nieszczęścia chodzą parami. To już udowodnione.




sobota, 10 grudnia 2011

choinka i pierogi...


To najkrótsze dni w roku i najpracowitsze. Nie lubię ich. Nigdy nie lubiłam… Właściwie nigdy nie lubiłam grudnia. Jedyna osłodą tego miesiąca były święta. Teraz świąt także nie lubię. Mam swoje powody i to się już chyba nigdy nie zmieni.
Miasto przyodziało się już w świąteczne oświetlenie. Pewnie że ładnie, jasno i kolorowo. Wczorajszy plotkarski wieczór podniósł troszkę nastrój. Dziewczyny namawiają mnie na ustrojenie już choinki. Yesu- przecież za wcześnie… Przecież zakurzy się do świąt. Niektóre z nich,- dla dzieciaków ubrały już na Mikołaja. Przecież ja nie mam małych dzieciaków. Ale… ale rano przemyślałam propozycję i doszłam do wniosku, że właściwie usprawni mi to przygotowania do świąt. Długi umył dziś okna. Ściany z ceramiki w łazience i ściany w kuchni. Szafki na górze i okap nad kuchenką. Powiesiłam już nawet świeżo uprane firany. Farsz do pierogów właśnie się studzi. Wizyta w piwnicy… i choinka oraz pudła z ozdobami czekają na rozpakowanie. Powinnam zrobić dziś te pierogi ale nie wiem czy będę miała siłę. Zdecydowanie jednak ubiorę choinkę.
Upominki kupione i zapakowane. Poszalałam nieco w tym roku. Zwłaszcza dla siebie. Troska o własną osobę zawsze stała na drugim planie. Najważniejsi byli bliscy… zwłaszcza Długi. W tym roku Długi dostaje prezent zdecydowanie praktyczny…- ja oprócz „praktyczności” kupiłam dla siebie perfumy. Pierwszy raz dostałam je od kogoś dla mnie bardzo ważnego. Były nieziemskie. Pasowały składem do mojej skóry i widziałam, że na wszystkich robiły wrażenie. Gdy się skończyły… tak się składało, że nigdy nie zadbałam by je znowu mieć. I mam. Dostanę je od Mikołaja na gwiazdkę.
Bezradnie rozglądam się po mieszkaniu i szukam miejsca na ulokowanie jednej pary sztalug. Może przedpokój i na nich ciekawy obraz?  Na biurku położę stroik. W tym tygodniu powinnam jechać na rynek i kupić igliwie. W tym też tygodniu muszę skończyć sprzątanie. Tydzień przedświąteczny przeznaczam dla własnego ciała, a przecież jakieś ciasto i wigilię muszę mieć czas przygotować. Sporo już mam… ale są potrawy, które muszę uwarzyć bezpośrednio przed podaniem. Po rozpoczęciu nowego roku siadam do sztalug i nie ma zmiłuj.
Podziębiłam troszkę nerki. Bolą i często biegam do wc. Muszę na razie odpuścić sobie kawę na korzyść herbaty z miodem i cytryną. Pojdę sparzyć… A potem ubiorę choinkę.




piątek, 9 grudnia 2011

telefon z banku...


Wiem kiedy dzwoni ktoś nieznajomy, bo wszyscy moi znajomi,-  mają w komórce swoje melodyjki. Gdy więc wczorajszego popołudnia moje cudo techniki zasygnalizowało, że jakaś nieznajoma osoba ma ochotę ze mną porozmawiać - odebrałam. Pan (hmm.. pan nie pan) o kobiecym głosie podał nazwę banku z jakim mam przyjemność/nieprzyjemność rozmawiać… po czym poprosił o datę urodzenia. Zmęczona byłam, bo tyram przy porządkach całe dopołudnia więc bez rozwijania tematu spytałam czy w tym tylko celu dzwoni… i że jestem już bardzo stara i brzydka, więc z pewnością nie będzie mną zainteresowany. I tu go zaskoczyłam… Hahahahahahahaha,- yesu. Cisza w słuchawce się zrobiła jakby padły wszystkie przekaźniki telefonii komórkowej. Po chwili jednak pochwalił się, że zna moją datę urodzenia… wiec ja- uprzedzając to, co dalej powie spytałam,- „dlaczego pyta skoro zna…”. Tym razem chwila ciszy była nieco krótsza. Pan wyjaśnił, że chciał tylko przekonać się czy rozmawia z właściwą osobą. Z WŁAŚCIWĄ… szepnęłam i nadal nie podałam tych żenujących kilku cyfr. Nie podałam i powiedziałam, że nie podam. Wydusił więc w końcu sprawę z jaką do mnie dzwoni. Pani ma u nas kredyt….- przypomniał mi fakt, który najchętniej wyrzuciłabym ze swojego życia. I spłaca go pani bardzo systematycznie….- ciągnął. A spróbowałabym nie…- wysyczałam do słuchawki. Chcemy pani zaproponować zmniejszenie oprocentowania (?!) i ewentualne dobranie jakiejś kwoty. Dobraniem jakiejś kwoty nie jestem zainteresowana… bo mam dość płacenia lichwy, czy nadal proponuje pan zmniejszenie oprocentowania- dochodziłam sedna sprawy. Tak- czy możemy umówić się na rozmowę?... Po nowym roku proszę zadzwonić,- padła moja propozycja, na którą pan o kobiecym głosie z chęcią przystał. Odłożyłam telefon i stwierdziłam, że narobił mi facet kłopotu. Celem banku jest zarabiać…. zarabiać… i jak najwięcej zarabiać. Jaki więc cel ma taka instytucja proponując mi obniżenie oprocentowania? Jako osoba doświadczona już w realiach obecnego życia, zapachniało mi tu jakimś podstępem i kruczkiem. To… co zaproponuje mi bank nie może być ulgą… a jedynie sposobem na jeszcze większe wyciągnięcie ze mnie kasy. Na co więc mogą mnie jeszcze próbować złapać?
Koniec kawy… Teraz na rynek po grzyby.





czwartek, 8 grudnia 2011

znalezione wspomnienia...


Robiąc przedświąteczne porządki … znalazłam wczoraj bombkę. Dostałam ją w ubiegłym roku, podczas przedświątecznego obiadu, na który zostałam zaproszona do restauracji znajdującej się w przecudnym dworku w Antoninie. Jest bardzo duża… ręcznie malowana… i nawet nie wiem jak to się stało, że nie została wyniesiona z innymi do piwnicy. Z darczyńcą owej,- ja… nie jestem związana emocjonalnie. Obiad był nietuzinkowy, bowiem wszystkie dania uwarzone były z dodatkiem dziczyzny. Dodając do tego szczególną atmosferę… Płonące drwa w kominku ogrzewające mi stopy…  prószący śnieg za oknem…
Spędzony tam czas, pamiętam także z innego powodu. Przyniesiona nie przez kelnera kawa,- smakowała bardzo znajomo… Muzyka Chopina… sprzęty… i ten widok z okna… Ogromne choinki przysypane śniegiem i drobinki białego puchu spadające wszędzie wokół. Wszystkie kłopoty zostały gdzieś daleko… bardzo daleko a ja,- ja czułam się szczęśliwą. To dziwne Deja vu poruszyło mną do głębi. Wracałam milcząca w nadziei podtrzymania tego stanu dłużej. Trzymana wczoraj w dłoniach bombka emanowała wspomnienia i drżała dźwiękami fortepianu. Nie dawała obrazu osoby, ale miejsca. Miejsca… w którym czułam się tak bardzo wolna, niezależna i bezwarunkowo szczęśliwa. Dwukrotnie w swoim życiu przeżyłam taki stan.  I za każdym razem nie wiedziałam co było powodem aż takiej euforii. Czy to przypadek innej chemii w komórkach mózgowych,- czy dar od Stwórcy. Chwilowy dar by ulżyć troskom.






środa, 7 grudnia 2011

roboczo...


Święta za 18 dni a to bardzo już blisko. Nie lubię nic „na ostatnia chwilę” wiec systematycznie… codziennie robię coś, co pozwoli mi bezpośrednio przed nimi zająć się już tylko sobą. Kupione już i sprawione ryby, są w zamrażalniku. Ugotowana z wyjątkowym, świątecznym smakiem kapusta z fasolą i kapusta z grzybami- już zamrożona. Systematycznie piorę pokrowce z mebli w moim pokoju. Większość z nich to białe, wełniane „sztuki”,- więc roboty sporo. Prezenty kupione i zapakowane. Najbardziej boję się porządków w szafach. Pomimo tego, że nauczyłam się wyrzucać wszystko co niepotrzebne -jest tego sporo, a przede wszystkim przyznam… że porządków robić nie lubię tak- jak stania przy garach. Nie jestem widocznie normalną kobietą, ale przecież nie muszę nią być. Dziś chyba zajmę się kuchnią. W szafkach porządek jest,- pozostaje mycie na zewnątrz. W ramach dnia „mikołajkowego”… oprócz słodkiego i alkoholowego prezentu, Długi umył mi moje autko. Na razie malować nie mam czasu. Do skończenia Żyd i realizacja mojego pomysłu na Eskulapa. Model już znalazłam.
Koniec kawy i marudzenia. Do roboty i przygotowywania świąt.




wtorek, 6 grudnia 2011

pochylenie nad talentem...

Rzadko komentuję, gdy spotykam się ze śmiercią. Odchodzą najwięksi ze swojego pokolenia i zostaje dorobek oraz pamięć. Nie komentowałam odejścia Adama Hanuszkiewicza…  Nie sposób jednak nie poświęcić kilku chwil Pani Villas. Niewątpliwie była wielką gwiazdą. Diwą o nieprzeciętnym kilkuskalowym głosie. Karierę rozpoczęła poza granicami Polski… i gdy do niej wróciła- kraj nie potrafił docenić klejnotu i wyeksponować go we właściwy sposób. Dopiero teraz,- media podnoszą osobę i schylają głowę nad nieprzeciętnością. Często tak bywa… Zbyt często… A szaleństwo bliskie artystom,- nie zawsze jest szaleństwem we właściwym tego słowa rozumieniu.