widgeo.net

wtorek, 31 lipca 2012

śledź i smalec...



Żydowski handlarz podróżował pociągiem z Mińska do Pińska. Wepchnąwszy się ze swoimi manatkami do zatłoczonego wagonu, w którym siedziało mnóstwo innych osób wiozących kury i kozy, zdziwił się, widząc, że do tego samego wagonu pakuje się oficer carskiej armii.
"Pierwsza klasa jest zajęta" - powiedział oficer, z obrzydzeniem patrząc na towarzyszy długiej podróży.
Żyd, chcąc okazać szacunek żołnierzowi, wstał i zachęcił oficera, by usiadł na jego miejscu. Ten zadowolony usiadł, po czym z ciekawością zmierzył swojego dobroczyńcę wzrokiem: "Jesteś Żydem?" - zapytał.
"Kiedy ostatnio sprawdzałem, to byłem" - odpowiedział handlarz, nerwowo dotykając palcami frędzli swojego stroju modlitewnego.
"Powiedz mi" - poprosił oficer, w którego oczach błysnęło zainteresowanie, "Dlaczego wy, Żydzi, tak dobrze radzicie sobie w interesach? Wydajesz się miłym człowiekiem. Zdradź mi wasz sekret".
Handlarz zmrużył oczy, jakby się mocno namyślał. "Przykro mi, ale nie mogę. Przysiągłem dochować tajemnicy".
"Dam ci dziesięć rubli" - powiedział podekscytowany oficer. "Muszę to wiedzieć".
"Dziesięć rubli? Jaki sekret jest wart dziesięć rubli? Sprzedawałem stare szmaty za większe pieniądze, a przecież złożyłem przysięgę! Dziesięć rubli nie jest warte złamania przysięgi".
"Dobrze, dam ci 100 rubli". Oficer wyjął szeleszczący banknot sturublowy i pokazał go handlarzowi. Ten wyszeptał coś oficerowi do ucha, jednocześnie zręcznie chwytając i chowając pieniądze. Następnie wyprostował się i spojrzał przez okno, nie zwracając uwagi na zaskoczony wyraz twarzy oficera.
"Śledź w smalcu?" - zapytał oficer.
"To właśnie jemy. Niech pan zacznie jeść śledzie, jak najwięcej i jak najczęściej, a wkrótce sam pan zobaczy, że jego nos do interesów się poprawi. Z czasem będzie pan mógł tarzać się w rublach". Pociąg zajechał na stację, handlarz uchylił kapelusza i wysiadł z wagonu. "Jesteśmy w Pińsku. Powodzenia ze śledziem i proszę nikomu nie mówić, że to ja zdradziłem panu ten sekret".
Kilka miesięcy później handlarz stał przy swoim stoisku z odzieżą w pobliżu stacji kolejowej w Pińsku, gdy nagle usłyszał odgłos kopyt konia w galopie. Odwrócił się i zobaczył oficera z pociągu pędzącego ku niemu ze wściekłością w oczach. "Wreszcie cię znalazłem, ty łajdaku!" - wrzasnął. "Oddawaj moje pieniądze!". Zsiadł z konia. W dłoni trzymał słoik śledzi w smalcu.
"Jadłem je na śniadanie, obiad i kolację. Są obrzydliwe! Smakują jak tłuszcz wymieszany z kurzem. Raz mnie nabrałeś, ale drugi raz ci się to nie uda...."
"Nic nie rozumiem" - powiedział handlarz. "O co chodzi?".
"O co chodzi? Dałem ci sto rubli, a ty powiedziałeś mi, że jeśli będę jadł śledzia w smalcu, to będę miał smykałkę do interesów. Teraz sobie uświadomiłem, że mnie nabrałeś..." - oficer przerwał dla nabrania tchu, zdziwiony, że zamiast kulić się ze strachu, handlarz uśmiecha się i kiwa głową.
"Dobrze" - powiedział z uśmiechem handlarz.
"Widzę, że śledź zaczyna działać...."

niedziela, 29 lipca 2012

newsy pisane wśród zieleni drzew i śpiewu ptaków...



Decyzje dotyczące remontu już zapadły. Nie zrobię wszystkiego o czym marzyłam (rozśmieszyłam za bardzo Pana Boga) i ogranicza się do pomalowania sufitu… zalepienia dziur w tapecie i rzetelnym jej umyciu. Podłogę zakryję dywanami. Część mieszkalną jednym… a pracownianą- dwoma. Na szczęście wszystkie są jednakowe. Przybyło kilka stylowych elementów z przepięknym żyrandolem włącznie. O obiecanym stole i krzesłach nie wspominam, bo jeszcze zapeszę i przyjaciel nie przywiezie. Od 6 sierpnia Długi ma urlop. Mam nadzieję że moje wobec Niego umizgi pomogą i jakoś wszystko przepchniemy. Dodatkowy kłopot w tym, że niewiele mam siły. Nie wiem co się cholera dzieje. Wspomagam się witaminami ( a przecież lato i owoce!). Trochę pomaga… ale potrzebuję jeszcze korzystniejszej dla mnie aury. Mordercze upały wykończyły mnie zupełnie. Bardzo źle znoszę tak wysokie temperatury. Wstaję rano zmęczona… nie mogę spać… i w ogóle nie chce mi się żyć. Wspomożona zostałam ostatnio super witaminami… dostałam rewelacyjne środki na moje pękające i bolące piętki… paznokcie leczę bezkonkurencyjną odżywką i  suplementem. POMAGA! Paznokcie nie rozwarstwiają się… piętki wyleczone… a witaminy trochę postawiły na  nogi. To jednak niedopuszczalne, aby otoczenie zmuszało mnie do zadbania o siebie. Poczułam się znów normalną kobietą… a dbanie kontynuowałam malując włosy. Staram się… no staram. Nawet nie piję chemicznie wyprodukowanych soków… a gotuję jak za czasów mojej Mamy kompoty owocowe. I przekonałam się teraz sama, że pijąc naturalne napoje… szybciej zaspokajam pragnienie niźli wodą z chemicznymi dodatkami. Gotuję bogaty w składniki bób… fasolę… i kupujemy „prawdziwe wiejskie jajka”. Podleczyłam buntujący się przewód pokarmowy… rzadziej cierpię na biegunki. Rację miał „smarkacz” gdy mówił, że dolegliwości powoduje u mnie spożywana chemia. Kręgosłupa już nie wyleczę, ale gdy nabiorę siły- to środki przeciwbólowe pozwolą funkcjonować prawie normalnie.
5 sierpnia ostatnia tego lata wystawa. Ostatnia… -no chyba, że znów zadzwonią i poproszą o wystawienie prac. Mam tylko nadzieję ze nie zamorduje mnie pogoda. Ostatnie dni błagałam Stwórcę o chłód. Patrzyłam w niebo wyglądając burzowych chmur. W sobotę myślałam ze wyzionę ducha, a przeglądając zdjęcia satelitarne meteo… szukałam nadziei na zmiany.
Wreszcie moje studyjne sztalugi doczekały się kółek. Z jaką łatwością mogę je teraz przesuwać samymi stopami!
Długi przyniósł z piwnicy ramki i antyramy. Postanowiłam i ja- stworzyć w przedpokoju modną tak teraz -rodzinną galerię fotografii. Ile wspomnień… uśmiechu i łez pojawiło się podczas oglądania wszystkich albumów. W natłoku codziennych spraw zapominamy o tych pamiątkach. Zapominamy… Nie zaglądamy… a szkoda. Kopa wprawdzie dostał Długi,- gdy podczas oglądania i wybierania swoich fotek wyrwało mu się: „…wiesz- TY JAK BYŁAŚ MŁODA-  to byłaś ładna!!!”. Zastanowiłam się jednak nad tym co powiedział stwierdzając że- „czuję się stara i już”. Z czasów świetnej młodości mam tylko jeden swój portret. Powstał pomysł na następne.
Żołądek już nie dokucza. Pijam więc kawusię. Właśnie na nią czas, wśród zieleni i śpiewu ptaków.


czwartek, 19 lipca 2012

Libia...


Właśnie wyczytałam, że w Libii za rządów Kadafiego:

1. Elektryczność była bezpłatna dla wszystkich obywateli; obywatel
 libijski nie znał pojęcia rachunku za elektryczność..
2. Zgodnie z prawem kredyty były nieoprocentowane, przysługiwały
 wszystkim Libijczykom, a wszystkie banki były państwowe.
3. Posiadanie mieszkania jest w Libii uważane za prawo człowieka.
4. Wszyscy młodzi małżonkowie otrzymywali od rządu $60,000 dinarów
 (U.S.$50,000) na zakup mieszkania i rozpoczęcie wspólnego życia.
5. Edukacja i opieka medyczna były darmowe. Zanim zaczął rządzić Kadafi
 75% Libijczyków było analfabetami; obecnie tylko 17%.
6. Jeżeli obywatel libijski chciał zostać farmerem, dostawał od rządu na
 dobry początek bezpłatnie ziemię, budynki gospodarcze, materiał siewny
 oraz zwierzęta gospodarcze.
7. Jeżeli obywatel libijski nie mógł w kraju studiować kierunku, jaki
 pragnął studiować, albo też nie mógł w kraju otrzymać pomocy medycznej,
 jakiej potrzebował – rząd wysyłał go na swój koszt za granicę dodatkowo
 dając mu U.S.$2,300/miesiąc na mieszkanie i samochód.
8. Jeżeli libijski obywatel kupował samochód, rząd płacił 50% ceny.
9. Cena benzyny w Libii wynosiła 14 centów za 1 litr.
10. Libia nie miała
 żadnych długów zewnętrznych, a posiadała za to rezerwy wynoszące
150 miliardów dolarów. Obecnie są one zamrożone.
11 .Jeżeli obywatel libijski nie był w stanie znaleźć pracy po studiach,
 rząd płacił mu równowartość średniej płacy w jego specjalności, dopóki
 nie znalazł zatrudnienia
12. Każdemu libijskiemu obywatelowi rząd wpłacał na jego konto bankowe
 dywidendy ze sprzedaży ropy.
13. Becikowe wynosiło U.S.$5,000
14. Czterdzieści bochenków chleba kosztowało 15 centów amerykańskich.
15. 25% Libijczyków ma wyższe wykształcenie.
16. Za rządów Kadafiego zaczęto największy na świecie projekt irygacji –
 Great Manmade River – w celu zapewnienia dostaw wody pustynnemu krajowi.
 http://www.globalresearch.ca/index.php?context=v...
I bez wątpienia te wszystkie szesnaście dobrodziejstw przeminęło wraz z
jaśminową rewolucją.
Czy ktoś potrafi mi powiedzieć, po co to było Libijczykom?
Że to się opłaciło Rosji, czy UE – to oczywiste.
Ale czy tamtejsza ludność naprawdę wierzyła, że teraz im będzie jeszcze
lepiej?
Coś mi to przypomina… My Polacy kiedyś też pragnęliśmy zmiany i sądziliśmy że będzie nam lepiej… Komu jest lepiej-temu jest.




 

poniedziałek, 16 lipca 2012

Rozśmieszanie Boga...



 Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.
If you want to make God laugh, tell him about your plans. (ang.)
                                                                    Woody Allen
I powiedziałam… Mało tego, przedstawiłam jako marzenia… i prosiłam o pomoc w ich spełnieniu. Musiał mieć chyba niezły ubaw. Śmiech w postaci burzy słuchałam długo w noc. Te marzenia i plany… miały być na miarę możliwości. I właściwie takie były. Nie chciałam zbyt wiele… i nie chciałam bez wkładu własnej pracy. Starałam się… tyrałam… i czekałam na rezultat w postaci zapłaty. Gdy w ciągu mojego życia coś się nie udawało…- uważałam, że to część planu Stwórcy i wszystko to dzieje się dla mojego dobra. Dziś już tak nie myślę. Dziś często posądzam Go o zwykłą złośliwość i dobrą zabawę ludzkimi losami. Myślę bowiem po „ziemsku” i takimi kategoriami osądzam Jego działania. „Chcesz może wszystko za szybko…” skwitował moje głośne rozmyślania Długi. Tak… być może chcę wszystko szybko,- ale tego… że w sumie mamy niewiele czasu nauczył mnie właśnie ON. Co jakiś czas zabierał bliskich lub przyjaciół szybko… i w momentach tak niespodziewanych, że tylko debil nie odczułby przestrogi i nie przemyślał sprawy. Kiedyś… gdy odchodził ktoś w wieku 50-60/ ciu lat i otoczenie biadoliło że tak przedwcześnie… ja- myślałam: „wychował dzieci, zrobił karierę, dorobił się jakiegoś majątku, zostawił po sobie sporą spuściznę. Cóż można wobec tego powiedzieć o tej, która zmarła w wieku lat 32 zostawiając trójkę małych dzieci…”. Obecnie rozumiem… I nie raz przemyśliwuję opcję,- że może to właśnie w nagrodę.
Plany dotyczące porządków w mieszkaniu… cmentarza -musiałam przełożyć o tydzień. Długi- ma jakiś problem…- nie chce jednak o nim rozmawiać. Uszanowałam to… Nie nalegałam na zwierzenia… Odczekałam. Zrobiliśmy jednak porządek w piwnicy. Sporo rzeczy/ czytaj śmieci wylądowało na śmietniku… część przydatnych czeka na odbiór przez tych, którym się to przyda. Monitor… przeglądarka slajdów… gitara hawajska… keyboard znajdzie się w Internecie wystawiony na sprzedaż.
 Na cmentarzu spędziliśmy wczoraj kilka godzin. Przy wykonywaniu nowego nagrobku… sąsiedzi, zaśmiecili naszą rodzinną mogiłę wręcz nieprzyzwoicie. Długi napracował się rzetelnie przy doprowadzaniu grobu do porządku. Potem taszczenie worków na śmietnik. Warunki pielęgnacji mogiły zmieniły się także z powodu usunięcia, rosnącego przy nim ogromnego kasztana.
Na szczęście maluję. Kończę „białe róże”. Następna wystawa 5 sierpnia. Potwierdziłam już realizację i swój przyjazd. Newsów staram się NIE CZYTAĆ. Po cholerę mam szarpać napięte do granic wytrzymałości nerwy. Przecież nabrałam już pewności… ŻE NIC DOBREGO I POZYTYWNEGO DZIAĆ SIĘ NIE BĘDZIE. Strony internetowe z wiadomościami zamieniłam na inne- bardziej miłe i przydatne.
Dlaczego takie szczegóły nieinteresujące czytelników bloga?  Dlatego, że prowadzony blog jest także swojego rodzaju pamiętnikiem… w którym czasami sprawdzam pewne daty.
Właśnie zamknęłam drzwi za pracownikiem elektrowni sprawdzającym stan licznika energii. Od czasu wymiany sprzętu na nowocześniejszy pokazuje zużycie znacznie „dokładniej”- czyli po prostu większe.
Włosy stanęły mi dęba… Przecież wyłączyłam już wszystkie odbiorniki „z czuwania”.




sobota, 7 lipca 2012

burza...


 Upalny dzień…  Powietrze ciężkie jakby chciało zadusić natychmiast cały świat. Wokół burze… a miasto- położone w dołku, odpycha gorącym powietrzem każdą nadchodzącą. Znów słychać z oddali grzmoty… Niebo ciemnieje i zmienia się oświetlenie widoku z okna. Nadejdzie czy nie nadejdzie?... Da ulgę i świeższe powietrze czy znów obejdzie miasto bokiem. Wiatr porusza liśćmi drzew. Czuć już padający w oddali deszcz. I znów wszystko cichnie i milknie w oczekiwaniu. Odgłos burzy słychać coraz intensywniej. Czyżby miała zawitać? Padają pierwsze… nieśmiałe krople deszczu. Wiatr znów pieści liście obietnicą i…. i znów cisza. Ten nastrój oczekiwania… ta obietnica ulgi… wzrok wpatrzony w nadciągającą chmurę- jest jak fatamorgana oazy na pustyni. Nabrzmiewa burza… Nabrzmiewa w organizmie nadzieja na ulgę… Jak zakończy się ten spektakl… ten koncert… którego uwertura jest tak obiecująca? Świat robi się ponury. Ta ponurość jednak jest ulgą dla zmęczonego upałami ciała.  Przed oknem przepływają bańki mydlane. Wspomnienie dzieciństwa… Z każdym lekkim podmuchem wiatru tańczą w powietrzu. Deszcz pada nieco mocniej. Czuć lekką ulgę i łatwiej się oddycha. Czy jednak można mieć nadzieję na tą prawdziwą burzę? Ileż razy już tak właśnie zaczynała swą obietnicę.
Silny błysk… raz… dwa… potężny grzmot. Chyba jednak przyszła. Odwiedziła i ulży. Bańki puszczane przez dzieciaki coraz energiczniej tańczą przed oknem. Oddycham głęboko, bo robi się znośniej. Bardzo źle znoszę upały… Gdyby nie one i ukąszenia komarów, na które mam uczulenie, lato byłoby cudowne a tak… Czasami zastanawiam się czy naprawdę tak bardzo lubię lato. Cichnie deszcz… Nie odchodź!- wołam myślami. Nie odchodź- bo czekałam na ciebie. Czekałam na ciebie i wiatr… jak czeka się na kochanka, który przychodząc przynosi ulgę spragnionemu ciału. I znów oczekiwanie. Bo milknie wiatr i przycicha deszcz. Lekko świeższe powietrze wpada do pokoju. Chwytam je nozdrzami i rozchylam wargi. Podchodzę do okna i wystawiam twarz ku chmurze. A ona odpływa… Po prostu odpływa sobie, zabierając nadzieję. Pociesza lekkimi porywami wiatru. Jest cudowny… Daje taką ulgę… Taką rozkosz rozpalonemu upałem ciału. Nie tylko ja stoję w oknie w oczekiwaniu. Słychać odgłosy rozmów, które toną w rozpadowującym się silniej deszczu. Padaj… Obmywaj ciężar upałów. Jakże piękny błysk rozdarł niebo… Pojawił się na tle następnej, nadciągającej chmury. Coraz silniej pada. Padające na gorący bruk ulicy krople deszczu -natychmiast parują. Parują także i te, które obmywają nagrzaną silnie ścianę mojego pokoju. Niebo zaciągnięte szarością. Dziś nadzieja i ulga ma właśnie taki kolor. Brunek śpi schowany w kojcu w swojej szafce. Błyski prują niebo i grzmoty towarzyszą szelestowi deszczu i wiatru. Jest lepiej… Jest tak,- jak kiedyś… Gdy schowana w Twoje ramiona oglądałam burzę, która przynosiła podobną ulgę. Boję się burzy jak zawsze. Boję jak kiedyś gdy byłeś… i boję teraz gdy jestem sama. Dziś nie chowam się w niczyje ramiona. Dziś już nikomu nie uwierzę.



poniedziałek, 2 lipca 2012

eksterminacja i mary senne...

Następna wystawa za miesiąc. I dobrze i źle… Wystawa to masa pracy… ale i zapłata za tą pracę. Szaleństwa nie było ale jakieś pieniądze do domu przywiozłam. Niestety żadnej kasy nie przywiozły koleżanki, które także wystawiały jakieś prace. Ogromne zainteresowanie wzbudzały malowane kamienie. Nietuzinkowy pomysł rodził dyskusje… spędzenie sporo czasu na oglądaniu wzorów i pomysły na praktyczne zastosowanie prac. Sporo zwiedzających prosiło o kontakt… Z doświadczenia jednak wiem, że zazwyczaj takie osoby rezygnują z zakupu po opuszczeniu wystawy. Chociaż… -nie zawsze. Sprzedałam kilka prac po wystawie… bo podczas jej trwania klient nie dysponował gotówką.


  Podczas prac przygotowawczych musiałam odpocząć. Odpoczywałam przy TV bo to dość dobry sposób by oderwać myśli od wystawy. Przypadkowo „złapałam kanał” na którym emitowano film o dr. Korczaku. Patrzyłam… patrzyłam i obrazy zaczęły nakładać się w straszny sposób. Getto nakładało się na obraz państwa… w którym znaczył coś i miał prawa ten,- kto posiadał kasę. Ten jadł… ten mógł się leczyć… i ten przeżywał, który sowicie za to płacił. Rządził ten… kto miał siłę i kasę… Rządził ten, któremu nikt nie mógł podskoczyć, bo przecież przeciąć bezkarnie czyjeś życie jest tak łatwo. Dzieci pozbawione żywności… leków… szkól i podręczników swoim szeregiem nakładały się na szeregi dzieciaków, którym rodzice nie mogą zapewnić podstawowych, należnych im racji. Idących głodnymi do szkól bardzo odległych, bo te w rodzinnej wsi zamknięto. Kserującym choć nie wolno- podręczniki, bo nie ma pieniędzy na ich zakup… a korzystanie z książek starszego rodzeństwa jest niemożliwe, bo każdy nauczyciel ma swoje preferowane materiały do nauki. Umierający prawie na ulicy Żydzi nałożeni zostali obrazami chorymi na raka, dla których zabrakło leków… Inni- dostali recepty…- ale niestety nie stać ich jest na wykupienie medykamentów. Obrazów podobnych nakładało się jeszcze wiele. Zacierały się… rozmywały… znikały w zapadającym śnie. Wówczas była okupacja niemiecka… Teraz mamy upragnioną demokrację. Wówczas było getto… Teraz mamy jedną z następujących po sobie kolejno RP… I dziś to- co się działo w tamtym czasie nazywamy EKSTERMINACJĄ NARODU… Teraz to co się dzieje- nazywamy reformami w państwie. Wszyscy boimy się używać określeń eutanazja… mordowanie narodu… zabieranie danych nam praw… nie napominając o określeniu eksterminacja. Za to mogą nas pozwać… za to możemy iść do więzienia… My- malutcy… mamy prawo milczeć i czekać na cud… Ale cudów nie ma… Po prostu nie ma.