Jak ja lubię być sama w domu… Długi u
dziewuchy… od wczoraj. Ja- sama. Z kotem i gośćmi zza okna. Cisza… Cudowna
cisza niedzielnego poranka. Za oknem ruch jak w Rzymie. Na obydwu balkonach
karmniki więc skrzydlata gromada ma się gdzie krzątać. Brunek przyczajony w
pewnej odległości od okien czatuje, udając polowanie. Co jakiś czas dobiega do
szyby i uderza w nią nosem. Cwaniaki już
się przyzwyczaiły do jego obecności i doskonale wiedzą, że z jego strony na
razie nic im nie grozi. Z resztą… nie trwa to długo. Po godzinie zajmuje
ulubione miejsce pod grzejnikiem i zapada w dopołudniowy sen.
Przez kilka styczniowych poranków,- niebo
zapalało się na różowo. Trwało to zaledwie pół godziny, ale wrażenie zostawało
na cały dzień.
Właśnie
o świcie przylatują goście szczególni. Ci goście to dwa dzięcioły. Nigdy nie
jedzą jednocześnie. Gdy jeden wali dziobem w tłuszczowe kule, drugi siedzi na
gałęzi i czeka. Gdy odlatuje pierwszy,- dopiero drugi przylatuje na perkusyjną
serenadę. Spróbowałam zrobić zdjęcia. Niestety zza gęstej firanki niewiele
widać. Jednak przy dokładnym obejrzeniu fotki coś tam…..”stuka”.
Błogi
czas ciszy umilam sobie zapalonymi świecami. Zawsze lubiłam żywy ogień w domu.
Palą się więc w moim pokoju…. i w kuchni…. i w łazience… W przedpokoju zapalam
świece w małej latarence. U Długiego? Hahahaha nie… U długiego „pali się”
wieczny bałagan. Kiedyś sprzątałam… Jednak otoczenie stwierdziło że to nie
wychowawcze i mam dać sobie spokój. Tak więc „dałam”.
Skończyłam „ostatnią wieczerzę” w ikonie. Zrobiłam
zdjęcie… ale przy tak zachmurzonym niebie można tylko przy oświetleniu,- a przy
tym, ikona w złocie wygląda na focie okropnie.
Z głupot ostatniego tygodnia to placek
drożdżowy weekendowy i chleb orkiszowy weekendowy. Sałatka ryżowa z tuńczykiem
i kompoty które robiłam latem. Rozrabiam z wodą dokładam imbiru i słodzę
miodem. Z szaleństw- otworzyłam kompot z winogron bezpestkowych i zajadam się zielonymi
kulkami. Wyjątkowy ten weekend. Wysprzątane na czas i bez gadania. Jadło jak w
prawdziwym wieloosobowym domu… a jednocześnie cisza i spokój. Niech tak trwa….
Nie piszę o pracy… Po zmianie zarządu to
wyjątkowo paskudne miejsce. Kontakt mam tylko taki- jaki musze mieć. Nie lubię
rozmawiać zawodowo z ludźmi, którzy o temacie nie maja pojęcia. Do swojego
dyletanctwa nawet nie potrafią się przyznać. A mój „zmiennik” w każdej sytuacji
zaznacza przed swoim nazwiskiem że jest „mgr”. Z doświadczenia wiem… że takie
zachowanie cechuje ludzi, którym studia szły bardzo ciężko. Może na wizytówce
domowej także ma przed nazwiskiem tytuł? Chyba i ja musze zacząć coś dodawać!
Może jak zobaczy dr zmniejszy choć
czcionkę tytułu?
Znów siada mi zdrowie. Tym razem martwię się na
poważnie. Usiłuję funkcjonować w miarę normalnie… jednak organizm stopuje mnie
coraz bardziej. Siadło poczucie humoru i zrobiłam się płaczliwa jak dzieciak.
Nie pokazuję nastroju… Staram się ukryć… Nie zawsze się udaje.
A teraz kawa… Cudna… aromatyczna i nieśmiertelna.
I cicha jak ten mój dzisiejszy nastrój.
Witaj Aniu.
OdpowiedzUsuńDobrze jest sobie posiedzieć samotnie, bo można się wyciszyć i nabrać dystanu do wielu spraw.
Ładna ta ikona. Najgorzej to pracować z tępakami z mgr przed nazwiskiem.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Też lubię spokojność! Z kubkiem herbaty zwłaszcza!
OdpowiedzUsuńGościa stukacza zazdroszczę! :-))))