Są dwa gatunki
ludzi. Pierwszy to ten, któremu praca wyraźnie szkodzi i nie są do niej
stworzeni. Przeszkadza we wszystkim… a więc ogólnie w życiu. Drugi to ten…
którego praca wyraźnie kocha. Jest mu potrzebna, wręcz niezbędna do życia. Bez niej
nie potrafią funkcjonować… chorują… czują ogólny, niewytłumaczalny dyskomfort i
nawet trzeźwieć potrafią wyłącznie przy cięższej, fizycznej pracy. Do drugiego
gatunku należę-ja. Zdarzyło się kilka
razy w moim życiu… że po spożyciu wcale nie tak sporej ilości alkoholu poczułam
stan ogólnie, elegancko nazywany rauszem. Czasami ten rausz był „większy” po
dwóch kielonkach niż po czterech,- ale nie o dyspozycjach organizmu temat. Zawsze
natomiast po powrocie do domu, składałam głowę na podusi i zasypiałam snem
sprawiedliwej. Do czasu…. Ten czas to zwykłe dwie godziny. Potem… nie wiadomo
dlaczego,- sen gdzieś odpływał i zaczynała się męka „po”. (nie pisze tu o
pigułkach zwanych potocznie „po”). Stan taki wszyscy znają wiec opisywać nie
będę. I jedynym w takich przypadkach „lekarstwem” na zlikwidowanie dolegliwości
była……… PRACA.
Najlepiej dość ciężka…
fizyczna… i trwająca nie mniej niż trzy
godziny. Tak więc bywało… iż w godzinach 3.00-6.00 w moim domu zapalało się światło
i zaczynało się sprzątanie. W kuchni rozchodził się zapach gotowanego obiadu… a
i nierzadko w godzinach ciszy nocnej warczał odkurzacz. Po dokonaniu tego,
czego trzeba było,- brałam ciepły prysznic i teraz mogłam już spokojnie spać do
popołudnia.
Tak samo reagowałam
na kłopoty osobiste i klęski życiowe pod różnymi imionami. Rzetelna a najlepiej
cięższa fizycznie praca koiła rozpacze i głaskała rozszarpaną duszę. Gdy miałam
ogród była to orka właśnie w nim… Teraz to generalne porządki w domu na
balkonie i piwnicy. Ostatnie niedomagania cielesne ograniczyły pewien zakres
prac…- zostało więc malowanie co nie łączy się z większym wysiłkiem i
gotowanie. Co może być ciężkiego w gotowaniu?- zapyta cześć czytelników na
czele z męską ich częścią. No niby nic. Jednak gniecenie ciasta wymaga odrobinę
pracy. To wielce pożyteczna czynność, bo pozwala zrobić zapas makaroniku do
rosołu… albo wypełnić zamrażarkę pierogami własnej roboty. Tak więc bez
zbędnych wyjaśnień powiem że wczoraj był rosół z „ręcznym” makaronem… a dziś
zrobię pierogi z farszem mięsnym (mięso z wczorajszego rosołu). Co się stało?
Ano ciągle się coś dzieje jak to u mnie, a decyzje jakie podjęłam nie są może
moje wymarzone, ale konieczne i jedyne. Zgodne z przysłowiem,- „szczęście robi
dobrze ciału, smutek... rozwija siłę umysłu”. Tym paniom które zdecydowanie nie
lubią stolnicy szepnę… że gniecenie makaronu doskonale wpływa na kondycję
biustu chociaż…. No chociaż niektóremu tak siła przyciągania ziemskiego zaszkodziła,-
że żadna ilość ugniecionego ciasta NIE POMOŻE. Zostali już tylko chirurdzy
plastyczni. Na pocieszenie przypomnę… że ta właśnie siła przyciągania działa
także i na panów. Tylko oni nazywają to małą atrakcyjnością swoich żon i nie
wiadomo czemu unikają spoglądania w lustro gdy stoją przed nim w rozciągniętych
gaciach.
Witaj Aniu.
OdpowiedzUsuńPracusiem nigdy nie byłem, ale to nie znaczy, że się leniłem.
Nie wyznawałem też zasady, że na kaca najlepsza jest praca. Raczej wybij klina klinem i pewnie dlatego wyszło jak wyszło. Później zmądrzałem i ciężko pracowałem...
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Zgadzam się, że wałkowanie dobrze robi na biust. I nie tylko. Bo przypomniałaś, że czas odnowić moje zapasy makaronu i pierogów! :-))))
OdpowiedzUsuń