„Dziękuję ci, serce moje, że nie
marudzisz, że się uwijasz,
bez pochlebstw, bez nagrody, z wrodzonej
pilności”.
Wzięło mnie w tym roku na przetwory. Mam
więc kolekcję kompotów z nektarynek i winogron (bezpestkowe na szczęście). Mam
przecier pomidorowy na zupę… i nieudany ketchup. Nie wiem dlaczego nieudany bo
robiłam zgodnie z przepisem z netu ale mnie nie smakuje. Na szczęście znalazłam
dla niego inne zastosowanie i tam….-PALCE LIZAĆ. Rewelacyjny do sosu
pomidorowego do spaghetti a dodana do niego papryczka chili nadaje sosu/sosowi boski smak. Kilka
słoików jabłek i kilka jabłek ze śliwką do naleśników- też się przyda. Ogórki
też są. Myślałam jeszcze o buraczkach na jarzynkę czy zupę… ale muszę któregoś
dnia ruszyć Młodego na rynek żeby przywieźć surowiec. Będzie miał teraz
zasłużony urlop. No tak! -nie mógł wypocząć latem, bo wszyscy inni musieli… a
on pracoholik się zrobił, więc pójdzie teraz. Kiedyś na szczęście musi.
Myślałam też o przecierze z dyni bo oboje lubimy dyniową zupę. Psia kość… no
gospodyni domowa się na potęgę robię. Kłopoty gastryczne jakie miałam/mam są
spowodowane ogromem chemii w żywności. Gdy ją ograniczam… śmiga mi żołądek jak
szesnastce. Co mi tam…- jak mam czas- zrobię.
Kupiony szybkowar sprawdził się na
tip-top. Niestety nie mogę gotować w nim tradycyjnego rosołu…. ale tą
celebrację jakoś zniosę.
NIE PYTAĆ BO TO ŚLISKI TEMAT!.... – Nie…
nie malowałam. Zaczęty anioł stoi na sztalugach i patrzy spode łba. Nie mam po
prostu weny i jak siadam do sztalug to mnie mdli. Miałam za to już dwie grypy
zanim zdążyłam się zaszczepić. I co?! Tu jestem chyba lepsza od całego świata
bo pierwszą miałam na początku września.
Za oknami przepięknie przebarwiają się drzewa.
Czekam na wietrzny dzień i już ładuję baterie do aparatu, żeby utrwalić
spektakl opadania liści w jednym dniu. Mam nadzieję że się uda… a nakręcony film-
pokażę. Na balkonach już wrzosy… Gdy zapełnię ponownie korytka ziemią… zacznę myśleć
o ściągnięciu gałązek igliwia żeby je w nie powtykać. Może jeszcze jakieś
donice z jesiennymi chryzantemami.
W tym roku znów z tui leci igliwie. Zasilałam
nawozem na opadanie igieł… ale jak widać bezskutecznie. Obcięte gałązki wykorzystam
do korytek a pień-wyrzucę.
Lubię jesień… Właściwie czekam na nią
każdego roku. Może to z racji urodzenia o tej porze roku… a może „sukienka” w
jaką przebiera się świat. W tym roku wyjątkowo piękna i jeśli wierzyć prognozom…
będzie ciepła.
A w ogóle marudnieję… Ktoś zaczyna
mówić do mnie per „brzęczydełko” i gdy w dobrym nastroju opowiadam swoje „śmiesznostki”
niepokoi się moim samopoczuciem. Zgroza- prawda?
Kilka ubraniowych zakupów-
poczynione. Nie jest to cud świata… ale nastrój poprawiły. Planowane na pewną
uroczystość… niestety się nie przydały. Złożona grypą, przeleżałam ten czas…
Może dobrze… Jakoś po tej uroczystości czuję emocjonalny niesmak. Jeszcze muszę
pomyśleć o „codziennych” jesiennych butkach,- bo wyjściowe „super butki” –mam.
Brakuje mi w domu porządnej szafy. Takiej dużej jak to bywały kiedyś. Nijak nie
mieszczę się w tym co mam, mimo dokonanego kilka dni temu przesiewu
niepotrzebnych ciuchów. Naprawdę… Wyrzucałam aż furczało.
Mimozami jesień się zaczyna… Złotawa…
krucha… i miła…
Witam!
OdpowiedzUsuńMoże i mimozami, tak przynajmniej jest w piosence.
Jednak o jesieni świadczą owoce i przetwory domowe. No i ten zapach powideł ze śliwek, które zawsze się przypalają.
Pozdrawiam serdecznie i do siebie zapraszam.
Michał
Ja wprawdzie problemów żołądkowych nie miewam, za wyjątkiem zmiany klimatu, jak ostatnio w Gruzji, ale przetwory zaczęłam też robić, co zdumiało moją rodzinke dokumentnie. Wieki się nie tykałam słoików.
OdpowiedzUsuńA może to z wiekiem przychodzi!
U mnie jesień też pięknieje w oczach! Może skorzystasz? ;-))))