widgeo.net

sobota, 15 marca 2014

BUDYŃ...



Dostałam dziś e-meila. Niby zwykłe narzekanie… Niby nie powinnam ze względu na niektóre zwroty…- jednak zmiana treści nie oddałaby nastroju i nie wprowadziła właściwej atmosfery. Umieszczam więc treść na blogu,- dedykując ją mojemu drogiemu Z.



Miałem już dzisiaj nic nie pisać ale się wkurwiłem jak nigdy!
Muszę odreagować.
Sorry za błędy i ogólny chaos, ale mam to w dupie.
Jebany dr Oetker!
No co mnie kurwa podkusiło, żeby kupić budyń z tej zajebanej firmy?
Siedziałem sobie w domu, czytałem to i tamto, aż mnie nagle złapała ochota na budyń. A z pięć lat już tego gówna nie jadłem. No i się wziąłem ubrałem, pobiegłem do sklepu
Poproszę budyń.
Proszę.
Dziękuję.
Szybki powrót do domu.
Na opakowaniu napisane, że gotować mleko, potem wsypać, bla, bla, bla.
Zrobiłem jak kazali. I co?
I wyszło mi kakao! Rzadkie jak sraczka. Tego się nie da jeść.
Jak te pieprzone chamy mogą nazywać to coś budyniem i jeszcze chwalić się nową recepturą? Mam tego dość.
Dość jebanej demokracji, kapitalizmu i całego tego ścierwa, które weszło do nas po '89.
Chce takich budyniów jak za komuny!
W brzydkich opakowaniach, ale gęstych z takimi wkurwiającymi grudkami!
I kisieli też chcę!
Niedawno na własne oczy widziałem jak moja znajoma PIŁA kisiel! Jak kurwa można pić kisiel?
Czy nasze dzieci już nie będą pamiętały, że to należy wyjadać łyżeczką, do której wszystko się lepi i na koniec trzeba oblizać?
Kto mi zabrał szklane litrowe butelki z koka kolą?
Komu one przeszkadzały?
I mleko w butelkach i śmietana, które kwaśniały bo były prawdziwe!
A teraz po tygodniu stania na kaloryferze dalej jest "świeże" - co to kurwa za mleko?
A dzieci myślą, że to mleczarnia mleko daje a krowa jest fioletowa.
A te butelki takie fajne kapsle miały, skoble do strzelania w dupę się z nich robiło!....
A gumki się z szelek wyciągało. Gdzie teraz takie szelki?
Dlaczego teraz nawet wafelki prince polo są w tych cudnych opakowaniach zachowujących świeżość przez pięćset lat? Ja chce wafelków w sreberkach!
I nie tylko prince polo, ale i Mulatków!
Jaki dziad skurwił się zachodnią technologią, dzięki której teraz wszystkie cukierki rozpływają się w ustach. A nie tak jak kiedyś, trzeba je było gryźć, tak normalnie - jak ludzie!? No pytam się, no!
Pierdolę mieć do wyboru setki rodzajów lodów i nie móc zdecydować się, na jaki mam ochotę! Kiedyś były tylko bambino w czekoladzie i wszyscy byli szczęśliwi,
A jak rzucili casatte to ustawiała się kolejka na pół kilometra. Czy ktoś pamięta jak smakuje prawdziwa bułka?
Nie, kurwa, nie tak jak w waszych pierdolonych sklepach, napompowane powietrzem kruche gówna.
Prawdziwe bułki są twardawe, wyraziste w smaku.
A najlepiej z prawdziwym masłem, które wyjęte z lodówki jest niemożliwe do rozsmarowania!
O margarynie za komuny można było tylko pomarzyć. A jak już była - to taka chujowa - chyba Palma się nazywała.
Wielkie pierdolone koncerny wyjebały na amen z rynku moją ukochaną oranżadę, którą za młodu gasiłem pragnienie, a mordę przez pięć godzin miałem czerwoną.
I jej młodszą siostrę - oranżadkę w proszku, której nikt nigdy nie rozpuszczał w wodzie. Bo służyła do wyjadania oblizanym palcem.
Nawet ukochane parówki mi zajebali, dziś już nie robi się takich dobrych jak kiedyś...
W telewizji były dwa kanały, na każdym nic do oglądania. Teraz mamy sto kanałów i też nic nie ma.
Możemy wpierdalać pomarańcze, banany i mandarynki. A kiedyś jak przyszedłeś z czymś takim do szkoły, to cię szefem nazywali.
Fast foodów też nie było i każdy żywił się w drewnianych budach.
Żarliśmy z aluminiowych talerzy i jakoś nikt sraczki nie dostał.
A śmieci wokoło nie było - bo nie było zasranych jednorazówek.
A jak chcieliśmy ameryki to żywiliśmy się zapiekankami z serem i pieczarkami. I hod-dogami nabijanymi na metalowe pale. Buła, parówa, musztarda!
Nic więcej do szczęścia nie potrzebowaliśmy.
A taką kurwa miałem ochotę na budyń...

sobota, 1 marca 2014

O MARZENIACH RAZ JESZCZE...



Pisałam już kiedyś o marzeniach. Cudzych…. swoich…. ludzkich. Dziś naszło mnie znów, po spotkaniu ze starszą panią zamieszkującą klatkę obok. Spotkałam ją niedawno dźwigającą jakieś siaty do domu. Długi ( bez jednego mojego spojrzenia) wziął jej z ręki pakunki i spytawszy o piętro pognał postawić pod drzwiami. Dojrzewa chyba młody człowiek bo dawniej musiałam spojrzeć… dając nim znak że „coś trzeba”. Postałyśmy sobie na podwórzu dobre pół godziny i pogawędziłyśmy o życiu. Zawsze lubiłam słuchać starszych ludzi. Bardzo wiele nauczyłam się od nich… nie mówiąc o poznaniu osobowości opowiadającego. Tego dnia rozmawiałyśmy o marzeniach. Bo to owa pani stwierdziła że oprócz skurczenia się jej świata i czasu jaki został…. niebywale skurczyły się jej marzenia. „Dawniej proszę pani…”- opowiadała,-  marzyłam o dobrym mężu. O dobrze ułożonych dzieciakach… porządnej pracy i własnym domu z ogrodem. O samochodzie który miało niewielu i o podróżach gdzieś daleko… daleko. I los dał męża ale alkoholika i łajdusa… z którym rozeszłam się po dziesięciu latach i dzieci, które nie chciały się uczyć i prowadzić się tak- bym była z nich dumna. Syn także- wzorem ojca pije… a córka, uzależniona od chłopa sadysty i despoty, usługuje mu niczym muzułmanka. Nie potrafi żyć bez niego i wie pani moim zdaniem to jest choroba. Domku nigdy nie miałam i potem marzyłam już tylko o samodzielnym, bez męża mieszkaniu. Gdy udało mi się je zdobyć, marzeniem były meble i pieniążki na życie i kształcenie dzieci. Używane meble dali znajomi. Przywieźli nawet i poustawiali. I lodówkę po kimś kto odszedł załatwili i pralkę. Pracowałam ciężko, więc pieniędzy na skromne utrzymanie starczyło. Na szkoły nie było trzeba. Dzieci uczyć się nie chciały. I przyszły inne marzenia… o zdrowiu. Pan Bóg życie daje… ale zdrowie zabiera po kawałku. Już nawet nie marzę, bym mogła sama sobie wysprzątać to mieszkanie. Teraz marzę by mieć pieniążki dla kogoś, kto przyjdzie posprzątać… zrobić zakupy i dać trochę opieki. Dzieci twierdzą… że nie mają czasu.
Takich osób w moim domu jest sporo. Na ulicy jeszcze więcej… W mieście i kraju,- miliony. Na ile ja mogę pomóc?... Nie uzdrowię całego świata.
Po powrocie do mieszkania siedziałam i ryczałam. Dlaczego? Bo zrobiło mi się tak jakoś „miękko”. Bo uprzytomniłam sobie jakie ja mam marzenia…


środa, 12 lutego 2014

SENNY HORROR...



Zdarza się sen… który przerwany,- po ponownym zaśnięciu kontynuuje się w przerwanym momencie. Zdarza się sen… po którym śnioną osobę widuje się po niedługim czasie. Zdarza się także, że pragnie się zobaczyć kogoś we śnie… myśli się o tym… przywołuje skojarzeniami i niestety sen się nie ziszcza. Ze snami jest tak różnie…. i tak nic nie wiadomo… jak ze śmiercią. Pisałam już kiedyś… w czasie gdy malowałam Giocondę da Vinci, że śniła mi się rozmawiająca ze mną. Wobec jednak mojej wrażliwości energetycznej… nic mnie już nie dziwi,- a reakcją jest jedynie podejrzenie o fiksację świadomości.
Od paru miesięcy… każdego tygodnia a niekiedy codziennie śni mi się osoba, której nie widziałam bardzo… bardzo dawno. Niejako jest ona ze mną spokrewniona… W pewnym sensie bardzo bliska…- jednocześnie ktoś, kto kiedyś bardzo mnie zranił. Zranił do tego stopnia… że jeszcze dziś samo wspomnienie wywołuje ogromne emocje i stres. Tego właśnie człowieka  widuję ostatnio bardzo często w swoich snach. W sytuacjach bardzo realnych… mogących się zdarzyć… i potwornie męczących.
Początkowo pomijałam te zdarzenia,- zapominając po przebudzeniu dość szybko, nieprzyjemne nocne spotkanie. Taka dość obojętna sytuacja, trwała około dwóch miesięcy. Potem noce zaczęły się robić męczące. Po przebudzeniu w trakcie trwania snu- nie mogłam zasnąć… i jakiś niepokój plątał się już do rana. Dni mijały normalnie… aż po pewnym czasie to,- co działo się jakby obojętne, zaczęło stawać się koszmarem. Coraz gorzej spałam a dnie po takich nocach stawały się czasem… w którym zaczęłam zastanawiać się nad powodem takich mar sennych. Czy człowiek ten potrzebuje mojej pomocy? Czy jest chory i chce kontaktu?... Może już odszedł i energia błądząca gdzieś w przestworzach chce mi coś przekazać? W geście rozpaczy, moje wieczorne modlitwy rozszerzyły się o prośbę do Stwórcy… by oszczędził mi- tych stresujących mnie spotkań. Nie oszczędził mi ich Stwórca. Nie zareagował… Nocne mary trwają nadal. Zrobiłam się nerwowa… płaczliwa… niespokojna i kapryśna. Nie mam kontaktu z tą osobą. Nie wiem czy ma i jaki jest numer telefonu jaki używa. Podejrzewam że mieszka tam,- gdzie dawniej… Nie pojadę przecież jednak i nie stanę pod domem. Nie mogę nikogo prosić o pomoc i przysługę… Nie chcę by ktokolwiek wiedział…
Dziś… Dziś to pierwsza spokojna noc. Przespana całkowicie bez przerw i mar sennych. Jestem mocniejsza i nieco spokojniejsza. Paradoksalnie zaistniała, bo wczoraj przed zaśnięciem myślałam o swoim problemie. Więc myśli- nie mają jednak wpływu. To coś zupełnie innego…
Nie wiem czy kiedykolwiek wyjaśnię to- co dzieje się… i tak bardzo mnie obciąża. W tej chwili ważne jest to,- że spałam dziś spokojnie. Że jestem bardziej wypoczęta i mogę normalniej funkcjonować.


niedziela, 9 lutego 2014

WEEKEND Z POMARAŃCZARKĄ...


REPRODUKCJA OBRAZU I.A.GIERYMSKIEGO „ŻYDÓWKA Z POMARAŃCZAMI”
właśnie skończona przeze mnie.
 Ignacy Aleksander Gierymski (ur. 30 stycznia 1850 w Warszawie, zm. między 6 a 8 marca 1901 w Rzymie) – polski malarz, przedstawiciel realizmu, prekursor polskiego impresjonizmu; młodszy brat Maksymiliana Gierymskiego.
"Żydówka z pomarańczami" (znana także pod tytułem "Pomarańczarka") to nieduży (66 na 55 cm) obraz olejny na płótnie namalowany przez Aleksandra Gierymskiego w latach 1880-1881 podczas jego pobytu w Warszawie. Uważany jest za jedno z najlepszych dzieł malarza. Ukazuje starszą kobietę z dwoma dużymi koszami, w jednym z nich znajdują się pomarańcze. W tle widać dachy domów. Obraz należy do namalowanej wtedy przez artystę serii realistycznych obrazów przedstawiających życie żydowskich mieszkańców Powiśla i innych ubogich dzielnic Warszawy.
Obraz Żydówka z pomarańczami przed II wojną światową znajdował się w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie. Zaginął w latach 1939-1945. Według informacji "Gazety Wyborczej" obraz pojawił się w Niemczech, w małym domu aukcyjnym Eva Aldag w mieście Buxtehude pod Hamburgiem i miał zostać wystawiony na aukcji 27 listopada 2010. Wskutek interwencji polskiego Ministerstwa Kultury i Muzeum Narodowego w Warszawie obraz, wyceniony na 4400 euro, został zdjęty z aukcji. Właścicielka domu aukcyjnego twierdzi, że nie była świadoma wartości dzieła oraz że nie wiedziała, iż zostało ono zrabowane przez hitlerowców z Muzeum Narodowego.
Dzięki negocjacjom ówczesnego Ministra Kultury Bogdana Zdrojewskiego ze stroną niemiecką oraz finansowemu wsparciu Fundacji PZU Pomarańczarka 27 lipca 2011 r. została sprowadzona do Polski, stając się ponownie częścią ekspozycji Muzeum Narodowego w Warszawie.
To ostatnia praca wykonana na marcową wystawę. Na razie muszę wypocząć.


sobota, 1 lutego 2014

PRZYSZŁO NOWE...



Jestem zadowolona z nowych władz uczelni. Jeszcze nie wiadomo kto stanie na jej czele, ale wieści jakie do mnie dochodzą każą się cieszyć. Parcie na władzę… zaszczyty… rozgłos… zniżają ludzi poniżej parteru. Robią z nich szmaty…  pozbawiają honoru i odzierają z szacunku otoczenia. Ale los jest sprawiedliwy i jeśli zamiary jakie podjęła pewna grupa osób się udadzą… jedna ze szmat nie dopnie swojego celu. Jeśli tak się stanie a zdecyduje się na rezygnację z tego co „jej/szmacie” zaproponują,- to już chyba nie usłyszy od nikogo nawet cichego powitania. Dowiem się tego dopiero w poniedziałek. Mam także nadzieję na wynegocjowanie dalszego podwyższenia uposażenia. Trudno jest znaleźć specjalistę w dziedzinie jaką się zajmuję… a już połączenie kilku specjalizacji w jednej osobie to naprawdę unikat. Nie mogą z tego zrezygnować… więc muszę negocjować warunki, bo to dobra okazja.
Myślę że po zmianach jakie zaszły, ludzie pracujący uczciwie mogą czuć się spokojnie. Nowy rok akademicki z pewnością zacznie się dla nich umowami. Ci… którzy kombinowali i pracowali nazwijmy to „oszczędnie” będą musieli szukać nowej pracy.
Przeliczyły się poprzednie władze… Bardzo… Podejmować decyzje będą teraz ludzie mądrzy… wyspecjalizowani… nieskorumpowani… i niewrażliwi  na sugestie „starej władzy”. „Namaszczanie” wodza najprawdopodobniej nic nie da… Wodzem,- zostanie ktoś inny.