Systematycznie
odwiedzam blog Hanny Bakuły. Wkurzają mnie niektóre rzeczy...- ale to jej blog
i sposób jego prowadzenia. Poza tym ma charakter jaki ma i jej sposób postrzegania
świata, nie powinien być obiektem moich komentarzy. Lubi marudzić i nic jej się
nie podoba oprócz niej samej... to jej sprawa. Ostatni wpis z dnia wczorajszego
przypomniał mi moje lata wczesnej młodości. Nasz dom był nietypowym... jako że
w każde święta... zwłaszcza bożonarodzeniowe kiedy mróz na dworze i zawierucha
( tak! kiedyś tak bywało na święta) Mama siadała z książką w dłoniach i czytała
na głos kultowe pozycje. Była to Stara Baśń... czy Księga Dżungli. Trylogia czy
Pan Tadeusz. Po śniadaniach było rysowanie. Każdy co chciał... a gdy praca była
skończona pokazywanie sobie wzajemnie swojej twórczości. Pewnego wielkanocnego
święta padło hasło:- "najśmieszniejszy rysunek"!
Na mojej kartce
powstało jajko wielkanocne... bajecznie kolorowe i wyposażone w krótkie ręce i
baaaardzo długie nogi. Miało warkoczyki a na każdym ogromną kokardę. Byłam
przekonana o tym że będzie śmiesznie i nie mogłam doczekać się... aż Mama
skończy swoją pracę. Gdy zobaczyłam co wymyśliła... musiałam dać Jej palmę
pierwszeństwa. Na jej kartce bowiem, widniała grupa........ szkieletów, trzymających
w "kościach" sikawki strażackie i uprawiająca dyngus. Takkkkk... były
to piękne, beztroskie czasy. Nie wrócą i nie powtórzą się, bo takie chwile
przeżywa sie tylko raz.
Tendencje dorysowania scenek
rodzajowych miałam od czasu... w którym to udawało mi się utrzymać w dłoni
ołówek. Była klasa pierwsza... kiedy to moje zdolności do odwzorowywania
rzeczywistości miały po raz pierwszy nieprzyjemne konsekwencje.
Nasza wyjątkowa
wychowawczyni... nie trzymająca się kurczowo tylko programu nauczania, ale rozwijająca
w uczniach wszystkie zdolności jakich zaczątki mieli, zabrała nas kiedyś do
parku na spacer. Była kolorowa jesień... idąc śpiewaliśmy piosenki... a ona
pokazywała piękno krajobrazu, którego z pewnością nie zauważylibyśmy gdyby nie
jej sugestie. Chłopcy rozrabiali... a na mnie ogromne wrażenie z oburzeniem
wywarł fakt,- iż jeden z kolegów włożył rękę pod sukienkę mojej przyjaciółki.
Po powrocie z wycieczki "Pani"
kazała wyciągnąć bloki i kredki... i narysować to... co widzieliśmy. Na mojej
kartce był park i kolorowe drzewa. Wiewiórka którą widziałam i lecące z drzewa
kasztany. Pod drzewami dzieci. Wszystkie miały ubrania w kolorach
rzeczywistych... a dziewczynki z długimi włosami takoweż miały i na rysunku. Za
dębem schylała się moja przyjaciółka zbierając żołędzie do kolorowego woreczka...
a obok niej Zbysiu wsuwający rękę pod jej sukienkę. W rzeczywistości był wysoki
i chudy...- taki też był na moim rysunku. Gdy zabrzmiał dzwonek... oddaliśmy
prace nauczycielce i pobiegliśmy do szatni. Następnego dnia już na pierwszej
lekcji Zbysiu został "rozliczony" przez nauczycielkę z tego... co
zrobił na wycieczce. I nigdy nikt nie dowiedziałby się skąd wiedziała ona o
zdarzeniu,- gdyby nie opowiedziała tego, jako anegdoty na końcu wywiadówki.
Rodzice Zbysia... (niewychowawczo) opowiedzieli chłopakowi jak dotarła do
wychowawczyni informacja o przewinieniu,- a ten... następnego dnia ogłosił
klasie: "uwaga na Ankę. Co nie powie- to narysuje!"
Witam.
OdpowiedzUsuńJa jak rysuję, to zwsze lekko oko przymrużam...
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Świetna historia! :-)))
OdpowiedzUsuń