widgeo.net

niedziela, 20 stycznia 2013

ZIMNO I CHOROBLIWIE...


Od piątku w pokoju Długiego szpital. Był tak chory, że pojechałam po Niego do pracy. Wyprowadził go kolega i „zapakował” do autka jak worek ziemniaków. Jakoś wturlał się na drugie piętro naszego budynku i runął do łóżka. Dopiero wieczorem po „potach” wziął prysznic i zmieniłam biedakowi pościel. Wywietrzyłam mrozem bakterie i sobie chłopak choruje. Wyspał się chyba za wszystkie czasy i słaby jest jak nie wiem co. Stwierdził i słusznie… że chorowanie w naszym domu jest właściwie przyjemne. Opieka na tip-top… Włącznie ze świeżo ugotowanym rosołkiem. Posiłki podane pod nos… Codzienna zmiana pościeli… no i nie trzeba nic w tym czasie robić. Jasne… Fajnie… Tylko dlaczego jak ja choruję to wszystko muszę robić sama? Proszę tylko Stwórcę żeby choroba nie przeszła na mnie. Ja tak cudownie podczas grypy nie mam.

Ikona skończona. Jak zwykłe nie jestem w pełni zadowolona ze swojej pracy… ale tak mam zawsze i już się do tego przyzwyczaiłam. Parę kamieni skończyłam, więc wyrzuty sumienia za minione lenistwo mam za sobą. W lutym przegląd autka i ubezpieczenie. Może w końcu coś pracami dorobię.

Rozpoczęłam w końcu porządkowanie zasobów w komputerze. Strasznie dużo z tym pracy… ale kiedyś przecież to zrobię. Dziś uporządkowałam dysk z systemem i zdefragmentowałam wreszcie biedaka. Zostały jeszcze trzy dyski z ogromną ilością danych.

„Porzuconemu” foch przeszedł… choć nie całkiem. Telefon z ustawioną na Niego melodyjką w końcu zadzwonił. Dowiedziałam się że już po chorobie i zrozumiałam resztki dąsów po zdaniu: „to do usłyszenia…”. Za kilka dni zmieni się to zdanie na końcówkę „do zobaczenia”, na co ja jednak nie mam już ochoty.

Zaśnieżony samochodzik stoi. Jestem pewna że bez ładowania akumulatora nie odpali. No wiem, że powinnam kupić nowy… WIEM… Zbieram się już od jesieni, ale zawsze brakuje kasy. Nawet nie planuję zakupu choć jednego charmsa do bransolety. Na to już nie wystarcza.
 

                            

                                                                                                                            

piątek, 18 stycznia 2013

DZIEŃ WOLNY...



 

Zrobiłam błąd… Być może skrzywdziłam faceta… ale przecież tak stary byk, chyba wie- że to była tylko grzeczność i koleżeńska przysługa. Po prostu wysłuchiwałam faceta… wstrzemięźliwie odnosząc się do oceny sytuacji. Tak naprawdę wiedziałam… dlaczego zostawiła go jego przyjaciółka. To egzemplarz który akceptuje faceta dopóty… dopóki dysponuje kasą. Gdy facio dostaje „ w plecy” zostawia go dla zasobniejszego. Wysłuchiwałam więc biadolenia „jaki to został biedny sam…” i jaki jest nieszczęśliwy. Jaka okrutna i wstrętna jest była jego wybranka i czego jej życzy. I gdy szlag mnie już trafił od gróźb wobec osoby z którą był 7 lat… odpuściłam sobie te rozmowy. Nie omieszkałam powiedzieć że tak się nie robi… i groźby takie nie licują z mianem człowieka. W czasie ostatniej naszej rozmowy zorientowałam się że osobnik chyba widział we mnie jakieś zastępstwo utraconej. Nie opiszę wrzenia krwi jakie we mnie nastąpiło po tym wniosku… i odnoszę wrażenie że chyba znów czuje się skrzywdzony. Na razie jest spokój… Od tygodnia leży w łożu boleści złożony grypą i nie dzwoni. I daj Stwórco…- niech tak zostanie (dotyczy braku kontaktu). No psia krew- ma frędzel racje. Był dla niej jak balsam na zbolałe ciało i hojny na ile mógł. Czasami leciało nawet groteską… ale jeśli pasowało to obydwojgu to niech tam. Zostawiła go z dnia na dzień informując że „odchodzi do innego”. Z „innym”… dostanie za swoje, bo sytuację znam- ale każdy ma prawo do swoich wyborów. Nawet jeśli jest to wybór na gorsze. Tylko po co mi to było?... Mało to mam swoich problemów? Cieszmy się brakiem kontaktu… i miejmy nadzieję ze facio zmądrzał. W KAŻDYM RAZIE JA ZMĄDRZAŁAM!!!
Codzienności jak codzienności. Wczoraj panienka Długiego zrobiła sobie z mojej łazienki zakład fryzjerski i malowali (obydwoje) jej włosy. Używała mojej szczotki i naturalnie nie przyniosła ze sobą ręcznika. Że drobiazgi?! Pewnie że drobiazgi… Tylko ja teraz będę musiała spierać z ręczników zafarbowane plamy. Ja musiałam umyć szczotkę i znosić jej obecność do północy. Zatrzymam ten proceder choć znów się zdenerwuję. Nie może panienka aż tak bardzo się panoszyć i przyzwyczajać mnie do takich zwyczajów. Wychowywać jej nie będę, ale musi dostosować się do pewnych zasad.
Dziś mam wolne. Pozwoliłam sobie na długi sen i penetrowanie Internetu. Na wpis na blogu i długą poranną kawę. Teraz długi prysznic i przygotowania do pisania ikon. Podobno przynoszą szczęście. Mówią że „szczęśliwy dom, gdzie ikony są”.

wtorek, 15 stycznia 2013

DWA TYGODNIE NOWEGO ROKU...

 
Rachunki na styczeń popłacone. W lutym znów dodatkowe wydatki. Przegląd i ubezpieczenie samochodu. Z pracy jedynie satysfakcja… bo zarobki takie same. Znów czuję się ciągle zmęczona… a przecież zażywam otrzymane od Mikołaja witaminy. Nic mi nie smakuje i na nic nie mam ochoty. Gdy już coś sobie wymyślę… to i tak „rośnie mi w ustach”. Jem… bo wiem że muszę, ale ta jedna z przyjemności życia nie sprawia mi takiej radości jak powinna. Nie jest to choroba, bo waga stoi w miejscu… jednak jakość życia zeszła na jeszcze większe psy. Zakup charmsa do bransolety, którą dostałam „pod choinkę” nie poprawił mi nastroju. A przewidywałam gdy zakładałam ją na przegub… że będzie to dla mnie maleńka rodocha. NIE JEST…
Kaszel minął. Po grypie nie ma już śladu. Chorowałam dwa miesiące. Zaczęłam jako pierwsza…- teraz chorują inni.
Na WOŚP dałam obraz. Nawet nie wiem czy poszedł… i za ile. Na razie maluję kamienie. Te -które obrabiam obecnie, są mniejsze od poprzednich. Praca trudniejsza… a cena musi przecież być niższa.
Jest wieczór. Nie znoszę tych szybkich ciemności. Nie lubię też zimna. Niczym nie potrafię podnieść sobie nastroju… I znów narzekam…