Sobotni placek ze
śliwkami miał zakalca. Naturalnie został pożarty w ciągu dwóch dni… bo właśnie
takowy Długi lubi najbardziej. Szlag mnie trafia jak stoi przed piecykiem i
powtarza zaklęcia „żeby był z zakalcem”. To samo robił gdy żyła Mama. Kucał przed
szybą a Ona wściekała się tak,- jak ja teraz.
Sobota…- dzień
szczególny bo omal nie zwariowałam ze szczęścia gdy zobaczyłam wolny parking
przy targu. Natychmiast zajęłam to szczególne miejsce i ruszyłam „do bab”.
Dałam naturalnie plamę… gdy zapatrzona w gruntowe, cudownie pachnące pomidory…
powiedziałam do faceta „proszę pani”. Właściwie do dziś nie wiem czy baba to
była czy chłop,- bo „niby piersi” rysowały się pod kufają… gęba wyglądała na
babską… ale ponieważ grubawa była to istota- nijak nie mogłam zidentyfikować.
Odzywałam się więc w końcu bezosobowo i kupiłam najcudowniej pachnące i smakujące
pomidory jakie widziałam w ostatnim dziesięcioleciu. I śliwki były pyszne… i
brzoskwinie… i ogromny pęczek włoszczyzny kosztował tylko 2,50… a nie prawie
4.00 jak w markecie. Miał w sobie prawdziwą pietruchę a nie pasternak… i rosół
był pysznościowy.
Dwie prace na
ukończeniu. Higieja i Adela będą już niedługo gotowe. Zrobiłam ogromną pracę
siedząc nad sztalugami nie tylko w dzień. Spore płótna (80x80) niedługo zawisną
na ścianach. Następny będzie „pocałunek”… i „wzburzona woda” Klimta.
Tak właściwie to
obrzydło mi już to malowanie. Nigdy nie mogę robić to co chcę… tylko to, co
jest akurat potrzebne. Jak rzemieślnik kurczę…
Nadal czegoś w organizmie
mi brakuje. Odczuwam nieustanną chęć na ryby… pomidory… i owoce, które mogę
jeść o każdej porze dnia i w dowolnych ilościach. Jadam już nawet „pełne ości”
leszcze… a chleb zamieniłam na sałatkę z pomidorów. I praca… praca… i jeszcze
raz praca… I dobrze… Gdy pracuję nie przychodzą mi do głowy głupoty.
Aaaaaa… i zapomniałabym
nadmienić, że chyba jakiegoś wielbiciela mam w podwórzu. Co jakiś czas… pomimo
dwukrotnych zabezpieczeń… na mojej wycieraczce pojawiają się kwiaty. W tym
tygodniu były to miniaturowe, żółte różyczki. Fajne to,- bo na bieżąco mam
świeże kwiaty w wazonie… Ale nurtuje pytanie KTO? TAKIEJ STAREJ KROWIE TAK SIĘ PRZYMILA?!
Witam!
OdpowiedzUsuńPlacek ze śliwkami też bywa smaczny. Rozbrat ze sztalugami i pędzlami na jakiś czas, też bywa zbawienny dla duszy. No i ten tajemniczy, cichy wielbiciel... Cóż, życie nie znosi próżni.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Ja nie bardzo rozumiem, gdzie Ty trzymasz tę krowę? ;-)
OdpowiedzUsuńPlacek ze sliwkami, nawet z zakalcem, to niebo w gębie i nie dziwię się Długiemu!