Tak wiele się wydarzyło…
Wystawy, które przełożyły się na zyski. Uznanie… Wygrana w konkursie na
najładniejsze balkony (też przełożona na zyski). Skończony remont mojego
pokoju/pracowni. O konfliktach z Długim nie wspominam… jako że nerw główny
wystarczająco podrażniony. Dziewuszydło na razie nie przychodzi… i dobrze,-
spokojniejsza jestem i swobodniejsza w domu. Bo przecież szlag człowieka może
trafić gdy zaspana wychodzę do wc… a tu z pokoju Długiego wychodzi o godzinie
2.00 w nocy to paskudztwo. Ble… paskudna. Jeśli mnie nie lubi ( z wzajemnością z
resztą) niech nie przychodzi do domu w którym mieszkam i już.
Wczoraj montowaliśmy
następną wystawę. Na szczęście to zbiorówka,- bo nie bardzo w końcu miałam co
wystawić. Stwórcy dzięki sprzedałam większość prac malowanych na ta imprezę.
Wernisaż we wtorek. A w pracy? No w
pracy dobrze że mam swoją działkę, niezależną od wszystkich i mogę dalej
stosować tumiwisizm. Kłócą się żrą o wszystko i każdy chce być najważniejszy.
Tylko jakoś pracować nie bardzo jest komu. Ponad obowiązki robię czasami cosik
społecznie, dlatego nie bardzo mogą mnie ruszać… choć zawiść powoduje że bardzo
tego chcą. Jestem od tego wszystkiego z daleka… tylko ludzi mi w końcu żal, bo
głupota to największe nieszczęście jakie człowieka może spotkać. Ostatnio co
niektórym poszło o kolejkę nazwisk (moje było pierwsze). Na zarzut
odpowiedziałam że tak jest w alfabecie i omal nie padłam ze śmiechu jak pani
zrobiła koparę jak dziecko.
Robi się zimno. Ciekawa
jestem czy sprawdzi się ocieplenie ściany na jakie sobie pozwoliłam podczas
remontu.
A wczoraj?... Wczoraj
wyto pod moim oknem na eliminacjach konkursu Bergera jaki zawsze we wrześniu
wita w moim mieście. Wyto do godziny 1.00 w nocy choć nikogo jakoś to nie
interesiło z uwagi na lejący niemożebnie deszcz.
Od rana spokój a ja
piekę sernik. Nie!... nie pomyliłam się. Piekę sernik, bo zamiast normalnego
białego sera, kupiłam jakiś „zapachowy” i musiałam wykorzystać, a serniki mi
wychodzą jak rzadko komu. Nie opadają… są smaczne… więc piekę. Bo teraz to ja
właściwie jem tylko pomidory i biały ser. Lubię taką sałatkę i nie muszę
opychać się chlebem od którego się tyje.
Planuję namalować
ikonową ostatnią wieczerzę. Informacje dotyczące tej „imprezy” już zebrałam i
wiem, gdzie kto siedział. Teraz czeka mnie zakup deski. Musi być duża… więc i
kasy na to pójdzie. Trudno. A dziś zajmę się swoim ciałem. French manicure opanowałam
już do perfekcji.
Oj znam ja ten ból nielubianej zmory własnego Dziecięcia!
OdpowiedzUsuńDokładnie takie same, jak u Ciebie. Niestety, zmora weszła do rodziny i dalej zmoruje! Wrrrr! Chociaż skrzydełka już jej trochę opadłY, i to jest ta pokrzepiająca wieść!
Pozdrawiam serdecznie, podlizując się o kawałek tego sernika, bom w tym względzie "leworęcznam". :-)
Witaj!
OdpowiedzUsuńTak bywa w życiu... Niestety.
A takie wycie uprzykrza życie.
Pozdrawiam serdecznie i do siebie zapraszam.
Michał
a życie płynie sobie i płynie i ma w nosie nasze rozterki i bolączki....
OdpowiedzUsuńŻyć trzeba, pięknie żyć, jak Ty
pozdrawiam
Piotr