„Ostatnią wieczerzę” –
już zaczęłam, gdy okazało się że konkursu w tym roku nie będzie. I bardzo
dobrze… bo szykuje się wystawa zbiorowa reprodukcji starych mistrzów. Deskę
odkładam bo mam na nią jeszcze cały rok więc zdążę. Dokonałam więc zakupu kilku
podobrazi i znów będę się mozolić na „Klimtem” (4 prace) ale także nad „Moną
Lizą… Damą z łasiczką”. Nad twórcami tych ostatnich jeszcze nie pracowałam i
nie wiem jak mi to pójdzie. „Klimta” opracowuję w inny sposób, skupiając się przede
wszystkim na przybliżonych wizerunkach postaci. Stworzy to pewien cykl kobiecy,
który stanie się na wystawę całością. Czy zdążę?... no nie wiem. Szkice już prawie
mam… brakuje tylko „pocałunku”. Mam czas do świąt. Biorąc pod uwagę pracę na
uczelni -trochę mnie to przeraża. Przecież prowadzę jeszcze dom. Postanowiłam
także nieco poszerzyć stan ubrań. Nabyłam dwa rodzaje włóczki i pruję stare
wełniane sukienki. Koleżanka będzie machać „prądkami” nad moimi swetrami.
Wzięło mnie na pieczenie i machnęłam wczoraj placek drożdżowy. Niekłopotliwy i
pyszny… a robi się prawie sam. Czyżbym stawała się prawdziwą kobietą?
Po niedzieli Długi musi
uprzątnąć kwiaty na balkonach,- za które wzięłam pierwszą nagrodę. Nie powiem -nagroda
pieniężna także była. Największa jednak satysfakcja… którą zawdzięczam kuzynce,
od której dostałam kopa żeby zgłosić te moje cuda. Na razie nie choruję (tfu…tfu…)
Przeziębień zero i ogólne samopoczucie jakoś ok. Tylko ta dieta lekkostrawna
zaczyna mnie wkurzać już na dobre. Na gotowane rzeczy… i parowane… już patrzeć
nie mogę. Marzę o normalnym „żarciu”… a od sałatki z majonezem na wernisażu,-
musiałam siłą sama-siebie odciągać. Cholera nie wytrzymam i usmażę sobie kiedyś
porządną rybę.„Zołza” – Długiego, wprawdzie czasami przychodzi… ale o dziwo (nie mylić z dziewicami) wychodzi o przyzwoitych jak na nią porach. Coś widzę, że ostatnio oponka jej w pasie przybyła. Stwórcy dzięki że to nie brzuch ciążowy tylko sadło.
I tak na dobrą sprawę tylko mnie robota czeka i to wielka robota. Nie wiem więc kiedy tu zawitam… Pewnie wówczas, gdy skończę którąś z prac. Ale dobre i to. Czytać Was będę systematycznie.
Aaaaa,- „fusillo”! Serdecznie Ci współczuję z powodu pracy jaka Ci przypadła podczas tego wyjazdu. Nie potrafiłabym tak…. Yesu…. tylko nie tak. Nie pamiętam loginu do Ciebie, dlatego nie komentuję. Zawsze jednak Cię czytam i przesyłam choć ciepłe myśli.
Macham do wszystkich „pracowicie”…
Witaj!
OdpowiedzUsuńJuż czekam na "Ostatnią Wieczerzę". I trzymam kciuki za pomyślność innych spraw.
Pozdrawiam serdecznie i do siebie zapraszam.
Michał
Ło matko pojedyncza! Okazuje się, że ja kobietą póki co prawdziwą też nie jestem! Jakie to szczęście, że na nowy, mały, biały już zakupiona i maszyna do chleba i piekarnik cudo na parę! :-)))) I dojrzewa we mnie gotowość do tworzenia róznych cudeniek kulinarnych, a może i do włóczkowania wrócę!
OdpowiedzUsuńSerdeczności podsyła, z prośbą o nie turbowanie się moją skromną osobą. My, stare baby, mamy kilogramów siły dość! :-)