Gdy byłam
młodą dziewczynką, rodzice wynajmowali
na wsi małe mieszkanie… i przez okres wakacyjny… z wyjątkiem wyjazdów na
kolonie i wczasy, przebywałam tam w towarzystwie kuzynostwa i mojej babci. Piękna
to była wieś… bardzo blisko lasu… a obok ogrodzenia stała wielka… ba olbrzymia
topola na której, stabilnie od lat osadzone było bocianie gniazdo. Corocznie
przylatywały tam te piękne, polskie ptaki i wysiadywały przeważnie dwójkę
młodych. Po drugiej stronie drogi… pięknej, polnej w zasadzie, bo nieubitej
drogi -były łąki. Ogromne płaty, kolorowych łąk, poprzecinanych rowami
melioracyjnymi, które bardziej były strumykami z rybami niż tymi właśnie rowami.
Tak…- były tam ryby. Jakieś 500 metrów od domu… na końcu grobli stał młyn. Z
ogromnym kołem młyńskim, które niestety nie pracowało. Młyn po prostu był już elektryczny.
To było niesamowite miejsce. Właściwie tak dzikie, że przypominało wieś z „Chłopów”.
Gospodarstwo mieszczące się obok, dawało jeszcze świadectwo dawnej świetności.
Obory… stajnie… spichlerz… wozownia… stodoła i działająca sporadycznie kuźnia,
były dla mnie czymś… czego nie znałam… nie widziałam… a czego mogłam dotknąć,
doświadczyć… i zapamiętać na całe życie. Przynoszone od rana z tego
gospodarstwa mleko, smakowało najlepiej na świecie. Tam zobaczyłam i skubałam
pierwszy raz w życiu gęś i kaczkę. Tam widziałam jak kura wodzi kurczęta. Tam…
od tej bardzo stareńkiej gospodyni nauczyłam się tak wielu rzeczy. Tylko krowy
nie mogłam nauczyć się doić. Brzydziłam się po prostu dotknąć jej wymiona.
Widziałam zabijanie kury i kaczki. „Spuszczanie” z zabitej krwi na czerninę…
Widziałam nawet zabijanie cielęcia. Obserwowałam podkuwanie konia… Goniłam się
ze źrebakiem i jeździłam na jego matce. Do dziś pamiętam jej imię…. EMMA.
Ogromny sad… Wszystkie rodzaje owoców i wielkie czereśnie na wzgórzu. Do dziś
pamiętam to wszystko jako jedyne i zaczarowane. Nie chcę tam jechać dziś… Wiem,-
to wszystko co pamiętam już nie istnieje. Po prostu takiego miejsca” już nie ma. Nie chcę widzieć zmian. Chyba by bolały.
Dlaczego właśnie
dziś o tym piszę?... No jest powód.
Dzisiejszej nocy śniłam o tym miejscu. Trawa była taka zielona… aż
nienaturalnie świeża. Kępy niebieskich i fioletowych kwiatów… Dalej pod drzewem…
pod tym wielkim kasztanem wspinał się po jego pniu biały… z ogromnymi kwiatami
dziki wilec. Nad kasztanem świeciła nienaturalnym błyskiem żółta tęcza. Była
jak słońce. Szłam po mokrej trawie w stronę siedzącego na mostku przy domu-
mężczyźnie. Siedział na ceglanym murku i czekał aż wróci biegający gdzieś pies.
Pytałam o właściciela… Miał przyjechać jutro.
Obudził mnie
zaglądający przez okno ranek. Nie mogę otrząsnąć się z tego snu. Pamiętam go…
widzę… jest nachalny i zapamiętany… jakże miły.
To dziwne
jak niesamowicie mną wstrząsa… Jak bardzo- niech świadczy poranne odpalenie
kompa i ta opowieść. Myślę… że gdybym mogła, kupiła bym to miejsce i starała się
upodobnić je do takiego,- jakie pamiętam. Z drewnianym płotem i gruszką „pierdziołką”
obok domu. Dalej- wszystko byłoby już inne… Dalej nie byłoby nic z czarów.
Wspomnienia, to jedyna nasza własność, której nikt nie jest w stanie nam odebrać
OdpowiedzUsuńWitaj!
OdpowiedzUsuńFajne wspomnienia.Najważniejsze, że nikt i nigdy nam ich nie odbierze.
Ja mam też takie swoje, podobnie jak realne marzenia.
Pozdrawiam wielkanocnie.
Michał