Rachunki na styczeń popłacone. W lutym znów dodatkowe
wydatki. Przegląd i ubezpieczenie samochodu. Z pracy jedynie satysfakcja… bo
zarobki takie same. Znów czuję się ciągle zmęczona… a przecież zażywam
otrzymane od Mikołaja witaminy. Nic mi nie smakuje i na nic nie mam ochoty. Gdy
już coś sobie wymyślę… to i tak „rośnie mi w ustach”. Jem… bo wiem że muszę,
ale ta jedna z przyjemności życia nie sprawia mi takiej radości jak powinna.
Nie jest to choroba, bo waga stoi w miejscu… jednak jakość życia zeszła na
jeszcze większe psy. Zakup charmsa do bransolety, którą dostałam „pod choinkę”
nie poprawił mi nastroju. A przewidywałam gdy zakładałam ją na przegub… że
będzie to dla mnie maleńka rodocha. NIE JEST…
Kaszel minął. Po grypie nie ma już śladu. Chorowałam dwa miesiące.
Zaczęłam jako pierwsza…- teraz chorują inni.
Na WOŚP dałam obraz. Nawet nie wiem czy poszedł… i za ile.
Na razie maluję kamienie. Te -które obrabiam obecnie, są mniejsze od
poprzednich. Praca trudniejsza… a cena musi przecież być niższa.
Jest wieczór. Nie znoszę tych szybkich ciemności. Nie lubię
też zimna. Niczym nie potrafię podnieść sobie nastroju… I znów narzekam…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz