widgeo.net

sobota, 30 marca 2013

piątek, 29 marca 2013

niedziela, 24 marca 2013

WIEŚ Z MOJEGO DZIECIŃSTWA...


Gdy byłam młodą dziewczynką,  rodzice wynajmowali na wsi małe mieszkanie… i przez okres wakacyjny… z wyjątkiem wyjazdów na kolonie i wczasy, przebywałam tam w towarzystwie kuzynostwa i mojej babci. Piękna to była wieś… bardzo blisko lasu… a obok ogrodzenia stała wielka… ba olbrzymia topola na której, stabilnie od lat osadzone było bocianie gniazdo. Corocznie przylatywały tam te piękne, polskie ptaki i wysiadywały przeważnie dwójkę młodych. Po drugiej stronie drogi… pięknej, polnej w zasadzie, bo nieubitej drogi -były łąki. Ogromne płaty, kolorowych łąk, poprzecinanych rowami melioracyjnymi, które bardziej były strumykami z rybami niż tymi właśnie rowami. Tak…- były tam ryby. Jakieś 500 metrów od domu… na końcu grobli stał młyn. Z ogromnym kołem młyńskim, które niestety nie pracowało. Młyn po prostu był już elektryczny. To było niesamowite miejsce. Właściwie tak dzikie, że przypominało wieś z „Chłopów”. Gospodarstwo mieszczące się obok, dawało jeszcze świadectwo dawnej świetności. Obory… stajnie… spichlerz… wozownia… stodoła i działająca sporadycznie kuźnia, były dla mnie czymś… czego nie znałam… nie widziałam… a czego mogłam dotknąć, doświadczyć… i zapamiętać na całe życie. Przynoszone od rana z tego gospodarstwa mleko, smakowało najlepiej na świecie. Tam zobaczyłam i skubałam pierwszy raz w życiu gęś i kaczkę. Tam widziałam jak kura wodzi kurczęta. Tam… od tej bardzo stareńkiej gospodyni nauczyłam się tak wielu rzeczy. Tylko krowy nie mogłam nauczyć się doić. Brzydziłam się po prostu dotknąć jej wymiona. Widziałam zabijanie kury i kaczki. „Spuszczanie” z zabitej krwi na czerninę… Widziałam nawet zabijanie cielęcia. Obserwowałam podkuwanie konia… Goniłam się ze źrebakiem i jeździłam na jego matce. Do dziś pamiętam jej imię…. EMMA. Ogromny sad… Wszystkie rodzaje owoców i wielkie czereśnie na wzgórzu. Do dziś pamiętam to wszystko jako jedyne i zaczarowane. Nie chcę tam jechać dziś… Wiem,- to wszystko co pamiętam już nie istnieje. Po prostu takiego miejsca” już nie ma. Nie chcę widzieć zmian. Chyba by  bolały.

Dlaczego właśnie dziś o tym piszę?...  No jest powód. Dzisiejszej nocy śniłam o tym miejscu. Trawa była taka zielona… aż nienaturalnie świeża. Kępy niebieskich i fioletowych kwiatów… Dalej pod drzewem… pod tym wielkim kasztanem wspinał się po jego pniu biały… z ogromnymi kwiatami dziki wilec. Nad kasztanem świeciła nienaturalnym błyskiem żółta tęcza. Była jak słońce. Szłam po mokrej trawie w stronę siedzącego na mostku przy domu- mężczyźnie. Siedział na ceglanym murku i czekał aż wróci biegający gdzieś pies. Pytałam o właściciela… Miał przyjechać jutro.

Obudził mnie zaglądający przez okno ranek. Nie mogę otrząsnąć się z tego snu. Pamiętam go… widzę… jest nachalny i zapamiętany… jakże miły.

To dziwne jak niesamowicie mną wstrząsa… Jak bardzo- niech świadczy poranne odpalenie kompa i ta opowieść. Myślę… że gdybym mogła, kupiła bym to miejsce i starała się upodobnić je do takiego,- jakie pamiętam. Z drewnianym płotem i gruszką „pierdziołką” obok domu. Dalej- wszystko byłoby już inne… Dalej nie byłoby nic z czarów.
 

niedziela, 17 marca 2013

17 MARCA... CODZIENNOŚĆ...



 Pomyliłam się posądzając o malkontenctwo. Projekt wstępny jaki przekazałam zleceniodawcom o dziwo (nie mylić z dziewicą ;)) bardzo się podobał. Zarówno grafika jak i całe „wnętrze”. Nie powiem…- było mi miło. Teraz trwa zbieranie potrzebnych mi danych i dumanie… -skąd wziąć na to wszystko pieniądze. Planowano minimalizm,- ale rozszerzenie jakie zaproponowałam, bardziej spodobało się od ostrożnego planowania czegoś co mijałoby się z celem. Trudno… jeśli chce się działać z rozmachem i pokazać, że „coś” się robi, trzeba na to mieć fundusze. Mam dość tej cholernej zimy. Zimna i śniegu i wahań ciśnienia. Nie może być zdrowym człowiek, który bez przerwy przebywa w różnych temperaturach. Wychodzę z domu- zimno…. Wsiadam do zmrożonego autka, by po chwili siedzieć w ciepłym samochodziku. Wychodzę… zimno. Wchodzę do pomieszczenia- cieplutko. Właśnie mam za sobą tydzień leczenia infekcji. Dziś…- cudowny ranek. Świeci przepięknie słońce i gdyby nie zimno- chciałoby się żyć. Sprzątanie wiosenne- nieruszone. Poza brakiem czasu po prostu mi się nie chce.  Długie siedzenie na niewygodnym krześle przed komputerem coraz bardziej daje się we znaki. Kręgosłup boli niemiłosiernie utrudniając już nawet chodzenie. Koniec z męczarniami. Pod koniec miesiąca kupuję sobie wygodny fotel do biurka. Wiadomości dotyczące rozliczenia ciepła…. BARDZO DOBRE. Udało nam się zaoszczędzić na poprzednim sezonie grzewczym 830 zeta. Nieeeeeeee… nie siedziałam w zimnie. Po prostu zadawałam sobie trudu gospodarowania ciepłem i nosiłam częściej skarpety. To wystarczyło. Były potrzebne tylko wówczas, gdy siedziałam przy kompie lub sztalugach. No i Długi nie przesadzał z grzaniem wyłączając grzejnik gdy wychodził z domu. W przyszłym miesiącu dodatkowa wystawa. To zbiorówka… więc machnę z 5 prac i wystarczy. Jeśli będzie mi się chciało, zabiorę sztalugi, farby, podobrazie i na wystawie machnę jakiś pejzażyk żeby się nie nudzić. Upierdliwe jest to snucie się wśród prac kilka godzin dziennie. I czekam na wiosnę… na ciepło… na lepszy nastrój i inne podejście do świata. Naturalnie MOJE PODEJŚCIE DO ŚWIATA…

poniedziałek, 4 marca 2013

WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ...



Już chyba wszystko… Jeśli nie można zarobić na własnej pracy i zawodem… można zarobić SOBĄ. Takkkk… sobą. Wyjawiając prawdziwe bądź wyimaginowane sekrety z dzieciństwa, bądź niedalekiej przeszłości. Można zmyślać… pomawiać najbliższych, którzy nie mogą już zaprzeczyć. MOŻNA WSZYSTKO. Modne ostatnio zrobiło się zarabianie na wykonanych na sobie operacjach plastycznych. Baaaa… nawet tłumaczy się to względami estetycznymi, robionymi dla publiczności. „Żeby nie straszyć sobą…”. Jesteśmy więc świadkami krwawych cięć na twarzach pań, które ze skóry wyglądającej już niestety jak papier toaletowy,- robią ta samą skórę na przypominającą taką, jaką prezentuje półroczne niemowlę na pupci. Ta sama pani pokazuje się na wizji parę dni później… jako napuchnięte indywiduum – nie napisze już co przypominające. Po miesiącu… jeśli zabieg się uda widzimy panią X czy Y odmłodzoną o 10/15 lat… reklamującą klinikę i nazwisko operatora. Czy przypomina ta pani siebie….- NIE WAŻNE. Ważne że młodsza i zadowolona. Kto by się tam przejmował niedomykanymi się powiekami,- czy wargami przypominającymi rdzennych mieszkańców Nairobi. Rozmawiałam niedawno ze znajomym, który jasno i rzeczowo ocenił urodę kobiet. Powiedział mi wówczas… że ogromny odsetek kobiet zdecydowanie lepiej wygląda w wieku „dojrzałym” niż jako szalone „nastolatki”. Te pokazujące się z czasem zmarszczki dodają szczególnego uroku i tajemniczości. Ta dojrzałość fascynuje i przyciąga. Czyżby dlatego modne jest ostatnio i tak popularne wiązanie się młodych facetów ze starszymi od siebie kobietami? Kobiety z klasą szepczą: trzeba umieć się starzeć i godzić się z upływającym czasem. TAK- trzeba umieć. Ta umiejętność nie dana jednak wszystkim powoduje, że jakże często ośmieszamy się tym… że na siłę chcemy być młode.

W ubiegłym roku spędziłam niestety jakiś czas w szpitalu. Na wspólnej sali leżała starsza pani… w wieku raczej zimy niźli jesieni. Podziwiałam wyjątkową staranność o siebie,- jaką się wyróżniała. Codzienny lekki makijaż… Starannie usuwany wieczorem. Delikatna i BARDZO gustowna biżuteria, na którą pozwalał jej lekarz. Włosy… naturalnie siwe, ale jakże dodające uroku. Przyciągała do siebie nie tylko wyglądem i urokiem. Dawała podziwiać w sobie wszystko. Od sposobu bycia… do rozmowy i tematów jakie poruszała. Ubiorem zakrywająca wszystko co mniej estetyczne powodowała, że nikt nie domyślał się wszczepionego w przedramię systemu wkłucia do dializ. Dializ na których spędzała kilka godzin co drugi dzień. Dziś analizując temat domyślam się, jak śmiesznie wyglądałaby po kilku plastycznych operacjach. Jeśli rozważamy temat… to właśnie ją można określić jako KOBIETĘ Z KLASĄ.


sobota, 2 marca 2013

WYGLĄD...



Nie skończyłam „zaprzęgu”… Nie zdążyłam… Obraz stoi na sztalugach. Trochę (znów) niedomagałam… Przygotowywałam prace na wystawę… Zaczęłam roboty przygotowawcze do zamówionego informatora. Sporo przy nim będzie pracy oj sporo… Szata graficzna to „pikuś”. Zleceniodawca nie potrafi poradzić sobie z całym wnętrzem i dostarczając mi materiały oczekuje,-  opracowania całości. Najśmieszniejsze jest to… że tak właściwie niewiele ma na to wszystko kasy. Dlatego planowany biuletyn zamieniono już na informator. Domyślam się nawet ile będzie poprawek po przedstawieniu projektu. W tej chwili sami nie wiedzą co chcą i jak to ma wyglądać. Posiedzę… zrobię… przedstawię… a skoro nie miałam ŻADNEJ pomocy z ich strony, ograniczę poprawki do minimum. Te korekty wymusi ego każdego z członków zarządu. Każdy bowiem z nich, wnosząc poprawki… oczekiwał będzie swojego nazwiska na czołowych kartkach wydawnictwa. Tak zawsze jest i na to jest jedyna rada. Żądam by poprawki zrobili sami w gotowym już przecież projekcie. W takich sytuacjach okazuje się, ze nikomu nie chce się tego robić…  i dochodząc do wniosku że właściwie jest OK. wycofują się z wymyślonych dziwactw. Siadam do pracy… Piękne, ostatnie dni nie dodały mi życia”. Dla poprawienia nastroju kupiłam trochę ziemi… cebulkę dymkę… i posadziłam w pojemnikach na szczypior. Cudnie kwitną otrzymane gerbery. Wsadziłam już w kwiaty pałeczki nawozowe i czekam na rezultat. Znalazłam „panią” która ładnie „drutuje” i zaplanowałam zlecenie jej przez wiosnę i lato zrobienie mi kilku swetrów. Jeśli nie przymuszę się i z każdych dochodów nie kupię wełny i zapłacę za pracę… z pewnością nie udadzą się oszczędności. Nie potrafię oszczędzać… Z wielu umiejętności jakie posiadam… tego jednego nie potrafię. Tak dawno nie kupowałam sobie ciuszków i butków… Tak dawno… A przecież jestem prawie normalną kobietą i wygląd jest dla mnie ogromnie ważny. Stare peleryny i poncza… Rozciągnięte, stare swetry w których pokazuję się na wykładach nie dodają mi kobiecości. Jedynie chyba lat i opinii że jestem zwykłym niechlujem.