widgeo.net

czwartek, 30 czerwca 2011

herbaciarnia...


Letnie południe… Przy stolikach w modnej herbaciarni tłok…  Nie zdążyliśmy złożyć jeszcze zamówienia gdy do lokalu weszła kobieta. Była blada i niepewnie stała na nogach. Przy twarzy trzymała zakrwawioną chusteczkę.  Podeszła do snującej się pośród stolików właścicielki (jej osoba jest stałym bywalcom znana) i spytała cicho czy może skorzystać z toalety… TOALETA JEST TYLKO DLA GOŚCI!!! – usłyszeliśmy wszyscy powiedzianą donośnym głosem informację. Kobieta odwróciła się i poszła w stronę wyjścia. Trzymając ręką drzwi… zachwiała się i upadła. Wszyscy widzieliśmy jak jej twarz zalana kapiącą z nosa krwią zbladła jeszcze bardziej. Wszyscy także zauważyliśmy jak bardzo potrzebowała z tej toalety skorzystać. Pomocy udzielali jej klienci herbaciarni… - Po chwili przyjechało pogotowie.  Lokal opustoszał.  Część jego gości nie uiściło nawet rachunku.  Młoda dziewczyna ,wisząca na ramieniu swojego chłopaka, wychodząc… krzyknęła z pogardą:- „obyś ty babo żyła do końca ze sraczką…”. W myślach takie samo życzenie złożyłam właścicielce i ja. NIGDY nie będę klientką tej herbaciarni. Nie kupię tam nic,- nawet gdyby było to jedyne miejsce w którym byłaby w mieście woda.  Opowiem także o wydarzeniu wszystkim znajomym. Z pewnością… odpowiednią „reklamę” lokalowi, zrobią wszyscy którzy byli świadkami zdarzenia. Jednak nawet obecnie… w XXI wieku… toaleta jest miejscem „luksusu”.
           



wtorek, 28 czerwca 2011

palec Boży...

„Dotknięci palcem Bożym…” – tak mówi się o ludziach, którym natura… Stwórca… dał szczególny talent lub talenty. Zapewne dostali go po to… by oddawać wokół piękno lub doskonalić życie innym. Dostałeś…- daj także innym! Tymi słowami wielu wykładowców na uczelniach rozpoczyna edukację swoich studentów. Przed nimi długa droga do tego dawania….- bo daje się co najlepsze, a najlepsze przychodzi po wielu latach pracy nad warsztatem. W komfortowej sytuacji są utalentowane dzieci, których rodzice bądź pedagodzy w miarę wcześnie zauważą „kierunek palca Bożego” i zaczynają kształcić dzieci w tymże,- a już luksusem  dla tych, których rodziców na to stać. Nie zawsze tak się dzieje… i często, trudno dziwić się,- gdy zatroskani tłumaczą dziecku: -„ Kochanie! Ale nie wyżyjesz ze śpiewania, tańczenia, malowania czy grania. Zanim wynajdziesz coś sensownego ( w przypadku naukowców)- Twoja praca zeżre ci zdrowie…”.  NIESTETY TO PRAWDA! Sukcesy przychodzą po latach i często wydatki na te sukcesy przewyższają kwoty, jakie za swoją pracę są artyści w stanie zarobić. Taki jednak jest świat sztuki i nauki. Wybierają więc te zdolne dzieciaki kierunek studiów jaki przyniesie im w miarę szybko jakąś tam kasę… i studiują marketingi… zarządzania… ekonomię… i inne, bardzo dalekie ich zainteresowaniom kierunki.
Są wyjątki!... Niesamowite wyjątki, które swoimi umiejętnościami zapierają dech w piersiach. Te umiejętności,- poparte nauką i ciężką pracą, dają efekty jakimi możemy upajać się słuchając tego co zamieściłam poniżej.






                              






poniedziałek, 27 czerwca 2011

wspomnienie...


Chłód pomarańczowego soku przypomniał mi jeden z letnich dni spędzonych z Tobą. Dziwiłeś się sam sobie że można aż tak kochać kobietę. Że Twoja dorosłość… oswojona bardzo doświadczeniami z piękną płcią, potrafi się aż tak zapamiętać w uczuciu… Wówczas milczałam… Nie zaprzeczałam i nie mówiłam, że w życiu nie ma nic stałego. Że zmieni się uczucie… zmienisz się Ty… i wszystko co teraz trwa wspólną chwilą. Zapomniałeś o tym zmienianiu,- albo nie chciałeś dopuszczać myśli, że te piękne chwile będą kiedyś tylko przeszłością. Pohamowałam Twoje słowa dopiero wówczas gdy zaczęły padać zapewnienia „na zawsze”. Nie mogło być na zawsze… a jeśli już,- to… to Twoje „zawsze” trwać będzie tylko jakąś chwilę. Teraz wiesz,-  że miałam rację. Jakże często… Za często… Ileż razy ten mój cholerny rozsądek zatruwał cudowne chwile. Teraz także… Odrzucę te wspomnienia bo ranią, a ran mam już dość.  Jeszcze jeden łyk soku. Nie….. Ten smakuje przecież zupełnie inaczej.



niedziela, 26 czerwca 2011

wizyta...



Odwiedziły nas wczoraj dwie „młode damy”. Skończyły miesiąc i potrafią korzystać już z kuwety. Zachowały się naprawdę jak damy i nie nabrudziły nigdzie. Czuły się swojsko i zaliczyły długawą drzemkę. Gdybym mieszkała poza miastem właśnie u mnie znalazłyby swój nowy dom.





sobota, 25 czerwca 2011

realnowela...


Zamówienie własnego portretu… choć to nie reguła,- wiąże się zazwyczaj z wyjątkowym czasem… bądź zdarzeniem w życiu. Tak było i tym razem choć prac klient nabył więcej, bo każda z nich miała symbolizować coś… co wydarzyło się szczególnego.  Portretowanie to praca trwająca jakiś czas, bo malowanie ze zdjęcia nie obrazuje tak naprawdę rzeczywistości. Ze zdjęcia uchwycić można tylko rysy… całą resztę zaś należy wykonywać „na żywo”. Tak więc do rozmowy czasu jest sporo… a ona zaś pomaga w odtworzeniu charakteru i wnętrza osoby portretowanej. Rozmowa zazwyczaj schodzi na temat życia osoby uwiecznianej i gdy przychodzi moment w którym ja milknę, model rozpościera skrzydła i to on maluje dla mnie swoje życie. Tak było i z panem NN (tak go nazwijmy). Pan ów nabył u mnie zamówionego „upadłego anioła”… oraz dziewczynkę i chłopca stojących tyłem do oglądającego. Wszystko miało swoje znaczenie.
Pan NN przez 25 lat żył spokojnie… rodzinnie… obok kochanej i kochającej żony…  oraz dwójki wspaniałych dzieci. Córka i syn otrzymali przyzwoite wykształcenie i nie wiadomo co los włożył pomiędzy tą rodzinę… w której w przeciągu roku posypało się wszystko. Nie był to inny mężczyzna w życiu żony ani inna kobieta w życiu mojego klienta. Poszło o bzdurę i zawaliło się wszystko w mgnieniu oka. Pan NN stał twardo przy swoim zdaniu… a małżonka (choć mnie to zdziwiło bo jest pedagogiem) zaczęła już nie tylko po cichu nastawiać dzieciaki przeciwko własnemu ojcu. Często dzieje się tak w rodzinach… choć w tym przypadku potomstwo było dorosłe i powinno mieć już swoje zdanie na temat wszystkiego co w domu się dzieje. Faktem jest jednak… że zarówno syn jak i córka, odwrócili się od ojca „trzymając stronę matki”. Czy pana NN to bolało? BOLAŁO! Bo w każdym „rozejściu” winę choć nie taką samą ponoszą obydwoje małżonkowie. Rozwód… podział majątku, a więc sprzedaż domu i wszystko co wiąże się z rozejściem po 25 latach wspólnego życia i prowadzenia wspólnego gospodarstwa domowego.  Pan NN zamieszkał sam… i w samotności przeżywał swój upadek. Dzieci odwrócone od ojca nie utrzymywały z nim kontaktu. Próbował,- bezskutecznie. Chciał… -nie udawało się.  Poznał panią N dlatego że chciał kogoś przy sobie mieć. Poznał.. bo szukał.  Pani N była osobą samotną… nie będącą nigdy żoną ani matką. Przylgnęli do siebie bo emanowała spokojem i ciepłem. Po jakimś czasie zalegalizowali swój związek. Pani N była już więc szczęśliwą mężatką… ale… Ale pragnęła być także matką. Z rozmowy wynikało, że pan NN niekoniecznie marzył o jeszcze jednym potomku, myślę jednak że kocha panią N na tyle,- że pół roku temu urodził im się zdrowy syn. Spełnił jej wielkie marzenie… a i myślę, że sam odmłodniał przy takim maluchu. Historia jak inne,- ma jednak w sobie coś, bo pan NN ma lat 55 a małżonka 46.  Spytałam się o lęk jaki mają rodzice wydający na świat dzieci w wieku, gdy organizm cichnie i usypia. O ryzyko jakie niesie ze sobą tak późna ciąża. TAK… Bali się… Bali się bardzo i coraz bardziej z każdym dniem do rozwiązania. Szczęśliwi że się udało musieli przejść jeszcze kolejną trudność. Była małżonka pana NN wespół z  ich dziećmi… roznosili wśród znajomych jak smród informację… że potomek, nie jest synem pana NN. Pan NN i z tym sobie poradził,- choć kosztowało to ponad dwa tysiaki. Badania genetyczne jakich dokonał ,udowodniły jego ojcostwo i zostały włożone do akt małego N.  O kłopotach jakie jeszcze będzie miał i on, jak i jego żona oraz mały N- wiedzą.  Mają także świadomość ryzyka, że nie uda im się samemu wychować do pełnoletniości synka.
Poznając tą rodzinę i nie wiedząc, że dziecko nie jest ich wnukiem tylko synem… widziałam coś w oczach małego N i wiozącego wózek mężczyzny. Coś… czego nie potrafię określić… i bardzo uważałam, by wyraźnie nie podkreślać ich pokrewieństwa. Nie użyłam ani razu słowa syn czy wnuk. Nie pasowali  mi na dziadków,- a na rodziców byli trochę za starzy.  Opowiadanie pana NN wyjaśniło wszystko i spowodowało burzę myśli. Ludzkie losy… Jak różne i jak inne.

       

Kwiaty za oknami kwitną jak szalone. Kwitnie na balkonie posadzona w doniczce róża pnąca. Pomidorki koktajlowe mnożą owoce z dnia na dzień. Niedługo zaczerwienią się dojrzałością. Na początku lipca następna wystawa. A dzisiejsza noc, to czas bezsenny i chwile rozmowy ze Stwórcą. Rozmowy?... Monologu jak zawsze. Tysiąca pytań jakie Mu zadaję i milczenia niepewności. Ciche prośby i podziękowania że nie jest gorzej. I ciągle brak odpowiedzi na to jedno! Jeśli dałeś wolną wolę… dlaczego i tak dzieje się jak Ty chcesz?...





czwartek, 23 czerwca 2011

poniedziałek, 20 czerwca 2011

poniedziałek...


FLAMENCO






                                                   W KURNIKU


niedziela, 19 czerwca 2011

akceptacja... tolerancja... i kultura osobista



Zawsze… tak i teraz sporo kręci się wokół akceptacji… tolerancji jednostek z naszego otoczenia. Akceptacja według wikipedii to wyrażenie zgody, przyjęcie, aprobata, potwierdzenie dla czegoś lub kogoś. I ponieważ to modne,- staramy się ( czasem nawet wbrew swoim poglądom) być tolerancyjni… albo chociażby pokazać że tacy jesteśmy. Robimy to z różnych pobudek i nie o tych pobudkach dziś rozmyślam. Rozmyślam bowiem o ludziach, którzy nie bardzo potrafią się w tych tolerancjach i akceptacjach znaleźć. Światopogląd według którego dobry i godzien akceptacji jest tylko ten, który spełnia nasze według niego oczekiwania,- nie ma nic wspólnego z właściwą akceptacją czy tolerancją. O co mi chodzi? Ano chodzi mi o to że czasami granice są płynne i nie raz ludzie gubią się w tym co można a czego nie. Bo staramy się tolerować ludzkie przywary i słabości,- jednak to nie może być tak, że tolerować będziemy przemoc w domu tylko dlatego że mąż ma taki charakter. Nie możemy również tolerować zaniedbania gromady dzieci przez matkę… tylko dlatego „że pije”. Moim zdaniem… jeśli jednostka oczekuje w stosunku do siebie bezgranicznej i bezwzględnej akceptacji, nie tędy droga. Otaczamy się zazwyczaj ludźmi, którzy mają podobne światopoglądy. Podobnie myślą i podążają w podobnym kierunku. Mowa tu jednak o przyjaźniach. Pamiętać należy także o tych, których zdania znacznie różnią się od naszych i niezbyt chętnie przebywamy w ich towarzystwie choć i oni zasługują na szacunek i przyzwolenie dopóki nie przekraczają pewnych norm. No tak…- tylko te normy to znów płynna granica i dyskutować można latami… w którym przebiega ona momencie. Ja myślę że miejsce tej granicy przebiega tam, gdzie kończy się szacunek dla naszej osoby a zaczyna obrażanie i poniżenie. I nie może osoba którą tolerujemy… wymagać od nas akceptacji tego co robi. Bo przecież istnieje różnica między tolerancją a akceptacją. Akceptacja jest ostatnią najwyższą formą tolerowania drugiego człowieka i o ile mogę tolerować związki homoseksualne, absolutnie nie akceptuję  możliwości adoptowania przez nich dzieci.
Temat który poruszyłam, jest przemyśleniami  postu WP na temat niezgody religijnej. Bezustannych tarć i walk o wiarę… jej zasady i wszystko,- co ma z tym wspólnego. A to „wspólne” to całe nasze życie i nie tylko sfera prywatna.
Jeśli tylko mamy inne zdanie na pewien temat, pieniacze potrafią walczyć do upadłego… i nie chodzi tu o właściwą prawdę. Chodzi przede wszystkim o NASZE ZDANIE.  Postawy są różne. Od tych,-  świadczących o bardzo wysokiej kulturze osobistej… do tych w których „wyciera się jak szmatami” osoby o innym światopoglądzie. No cóż- część ludzi uważa… że będąc w internecie anonimowymi, mogą pozwolić sobie na pewne zachowania. Dla nich nieistotnym jest fakt, że są jednostkami ludzkimi i nieważne, że pozostała część dyskutujących nie zna ich nazwiska. Wylewają z siebie swoje błoto- bo są nieidentyfikacyjni.  Specyficzne to miejsce i uważam że ogromna cześć naszego społeczeństwa długo jeszcze dorastała będzie do poziomu,- w którym właściwie korzystać będzie z dobrodziejstw internetu.

Odpoczęłam… Wszystko co ostatnio się działo,- mocniej pchnęło do pracy. Tylko pracą udoskonalać mogę warsztat i sprawić by wytwory rąk były lepsze.
Nie zawsze mam na to chęci i siły. Jestem zmęczona…. Bardzo zmęczona.
„Boże dziękuję za to co mi dałeś za to co mi zabrałeś i za to czego mi oszczędziłeś”.

sobota, 18 czerwca 2011

po wystawie...


Było wyjątkowo… cudownie… energetycznie… tłumnie… i także rodzinnie. Frekwencja dopisała w sposób jakiego jeszcze nie widziałam. Tłumnie było i miło.  W pawilonie w którym wystawiłam swoje prace ogromny ruch.  Organizacyjnie, końcowo bardzo wsparła mnie rodzina, a i tak wróciliśmy z Długim do domu po północy.  Na rogatkach miasta przywitały nas fajerwerki trwającej właśnie w mieście La strady. Zbieg okoliczności a jak miło!
Od rana  zakupy w sklepie dla plastyków. Teraz potrzebuję czasu i jeszcze raz czasu na pracę.  Spodziewałam się po wystawie, że uda mi się zauważyć jaką tematyką obrazów zainteresowani są odbiorcy. Niestety każdy z nich interesował się czymś innym i  trudno mi określić na co nastawić się przede wszystkim. Chcąc zarobić na życie nadal malować muszę „pod klienta” a nie to… co chciałabym i co fascynuje mnie najbardziej. Setki pomysłów… Ogromna chęć ich realizacji…- a tu… tematy które zejdą. Teraz nowe port folio. To bardzo ważne. Wizytówki… Wszystko zeszło podczas wystawy w mgnieniu oka. Perspektywa nowych wystaw i przygotowania. Wszystkim zajmuję się sama. Czasu brakuje na każdą czynność.. Pomysł malowania obrazu podczas wystawy znakomity… tylko jak to wszystko zorganizować. Czas…. Czas… czas…



tak spore zainteresowanie JEST dla artysty sukcesem





czwartek, 16 czerwca 2011

zaniedbania...



Przygotowywałam się do wystawy.  Wyjeżdżam jutro. Na i-meile odpowiem po powrocie bo:
-nie bywałam w necie z braku czasu
-miałam uszkodzony komputer                                                                                 




Mój świat to kilometry niekończącej się drogi
Która pozostawia za sobą ślad niespełnionych marzeń
Gdzie byłeś? - słyszę jak mówisz -
Spotkam się z tobą w Smutnej Kafejce
Ponieważ właśnie tam, ten, który wie
Spotyka tego, który nie dba o nic
Karty losu
Starszy pokazał młodeszmu,
Który ośmielił się podjąc ryzyko
że już nie powróci

Gdzie byłeś?
Dokąd zmierzasz?
Chcę wiedziec, co nowego
Chcę iśc razem z tobą
Co widziałeś?
Co nowego wiesz?
Dokąd zmierzasz?
Bo chcę iśc razem z tobą.

Więc spotkaj się ze mną w Smutnej Kafejce

Koszt jest wielki a cena wysoka
Pożegnaj się ze wszystkim, co wiesz
Twoja niewinnośc i niedowiadczenie
Nie mają teraz znaczenia

Bo to jest tam, gdzie ten który wie
Spotyka tego, który nie dba o nic
Gdzie byłeś? -
Słyszę jak mówisz -
Spotkam się z tobą w Smutnej Kafejce

Więc spotkaj się ze mną w Smutnej Kafejce

wtorek, 14 czerwca 2011

galop...



dzisiejsza praca...

poniedziałek, 13 czerwca 2011

po trzech dniach gwałtu na uszach i duszy...


Mam dość galopu życia. Jest za szybkie… a zwłaszcza za szybkie są dobre chwile. Radość z tego czasu zawsze umniejsza mój rozsądek  o fakt, że już za chwilę przyjdzie znów zmagać się z kłopotami i trudnościami. Nie… Nie zawsze taka byłam. Zawsze gdzieś w  głębi czaił  się optymizm… ufność  w dobro  losu… wiara w ludzi…  przekonanie że po burzy zawsze kiedyś wyjdzie słońce. Nie ważne na jak długo… Ważne że wyjdzie i ogrzeje zmrożone trudnościami życie. To- co było jeszcze dobre,- zaczyna umierać. I umiera tak szybko jak upływający czas. Umiera ufność w uczciwość ludzką. Prawdę… i normalne, szczere kontakty międzyludzkie. Przykładami wredoty ludzkiej mogę sypać jak grochem z rękawa. Niektórą nieszczerość jestem w stanie usprawiedliwiać. Sama staram się być mało wylewną, jednak wyjątkowych świństw nie toleruję i trudno jest mi zrozumieć posunięcia jednostek. Krótko ludzie skrywają zawiść… bo tak bardzo zżera ona ich świadomość, by ze wstydu chować ją ciągle przed światem. Pyszałkowatość… kosztuje czasem łatwowiernych znajomych ,- bo wierzą w to… co słyszą. Uczę się więc ludzi i ludzkiego języka. Uczę się tego- jacy są i wiem, ze oceniać ich należy przede wszystkim po czynach… - nie słowach. Dni miasta… i trzydniowy maraton muzyki RÓŻNEJ przed moimi oknami, uniemożliwił zarówno oglądanie TV jak i słuchanie „mojej” muzyki. Spotkania towarzyskie jak i zwyczajną rodzinną rozmowę. Festyn zablokował także i wyjazd własnym autkiem jak i jakiekolwiek normalne codzienne czynności. NIE!! Okien nie mogłam  pozamykać bo nie mam w domu klimatyzacji. Trzy doby spędziłam więc, na kontemplacji i analizowania wszystkiego co dzieje się wokół. Barwy wniosków nie należały do tych najpiękniejszych… jednak przy narodzinach matka nie obiecywała mi tego- że życie będzie łatwe i cudowne. Ponieważ nieszczęścia chodzą parami… uszkodzeniu uległ także mój komputer. Naprawiłam i czekam co jeszcze zaserwuje mi mój kochany los.  Na razie klient nie odbiera zamówionych prac (trzeba było wziąć słona zaliczkę/wiara w ludzi). W piątek spora wystawa i nadzieja, że coś się spodoba. A dalej… Dalej nie myślę. Żyję z dnia na dzień.


poniedziałek, 6 czerwca 2011

news...

Rozpoczynam realizację zamówień…
W połowie miesiąca koncert Lady Pank